środa, 30 grudnia 2009

Ciekawy artykuł w dzisiejszej "Rzeczpospolitej"

W sam raz dla mnie. Miłośnicy książek zastanówcie się jak się zaczyna lektura, którą własnie 'przerabiacie'. Ta, którą akurat dziś w nocy skończyłam zaczyna się tak: Leżała przypięta pasami na wąskiej pryczy z hartowanej stali. Prawda, że to nieźle wróży?
A tutaj cały artykuł pt. "Trzeba wiedzieć, jak zacząć"

wtorek, 29 grudnia 2009

Motywatory

Spotkanie z koleżankami ze studiów. Było jak zwykle bardzo śmiesznie i mimo mojej trzeźwości ostro się uśmiałam. Dziewczyny na szczęście nie są abstynentkami więc wraz z ilością alkoholu zwiększała się ilość słownych lapsusów. Każda z nich robi karierę i tu przynajmniej nie mam doła, że pieniądze i stanowiska mają tylko cwaniaki bez szkoły. Dziewczyny naprawdę coś sobą reprezentują i pociesza fakt, że "a jednak można".
C. pracuje za granicą i projektuje ubrania oraz torebki. Średnio to się ma do naszego kierunku studiów, ale okazuje się, że na szczęście i w tym jest dobra. E. z pozoru łagodna potrafi umiejętnie zarządzać ludźmi i jest to doceniane. M. po latach prac w dziwnych miejscach w końcu znalazła pracę, gdzie bez problemu ją doceniają i potrafią wykorzystać inteligencję. N. wróciła do pracy po 5 latach i urodzeniu dwójki dzieci ,a na dodatek radzi sobie wyśmienicie!
Trochę się zdołowałam w innym kontekście. Ja i P. niby nie zarabiamy słabo, ale na tle naszych znajomych to jesteśmy dziadami. W związku z tym mam nowe postanowienia i plan na przyszłość. Po urodzeniu dziecka nie będę już dziadówą i poszukam innej, dobrze płatnej pracy. Żeby tylko mi nie zabrakło wiary w siebie!

niedziela, 27 grudnia 2009

Dzięki Bogu już po...

Pamiętacie film Marcina Koszałki "Takiego pięknego syna urodziłam"?



W moim domu mam to na żywo. Cieszę się, że święta już się skończyły.

czwartek, 24 grudnia 2009

WESOŁYCH ŚWIĄT!!

Ciepła rodzinnego, masy prezentów i obfitości w najbliższym roku.


środa, 23 grudnia 2009

O profesjonalnym zarządzaniu

X-mas party w firmie wyglądało tak, że jednak nie było kolęd z magnetofonu, ani pierogów, ani opłatka - to akurat na szczęście. Nie ma nic gorszego niż składanie sobie życzeń z ludźmi, których prawie nie znamy. To jest ten poziom żenady, którego nie jestem w stanie przeskoczyć. Na szczęście nie kazali śpiewać kolęd. Spotkanie świąteczne ograniczyło się do krótkiego przemówienia prezesa i dyrektora wydawniczego. Polecieli Kononowiczem - jest kryzys i nie będzie niczego. Hehehehe.

Pracowe niusy:
K. złożyla wypowiedzenie! A wyglądało to tak:
Rano K. przychodzi do pracy i mówi do Menago.
K. - Chodźmy na kawę do kawiarni, bo chcę z Tobą pogadać.
Menago: - Już się boję
Spotkanie w kawiarni trwalo 30 sekund
Menago: - Tylko mi nie mów, że składasz wypowiedzenie
K. - Tak
Menago: - Idziesz do konkurencji?
K. - Tak
Menago: -  MOGŁAŚ POCZEKAĆ Z TĄ INFORMACJĄ DO PRZYSZŁEGO TYGODNIA!! ŁADNY MI PREZENT NA ŚWIĘTA ZROBIŁAŚ!!
Z relacji K. wiem, że gdyby tam były drzwi obrotowe to Menago by nimi trzasnęła.

Po tym krótkim spotkaniu K. wysyła do Menago wiadomość na gg, że bardzo jej przykro, ale dostała bezkonkurencyjną ofertę. Menago odpisuje: JAK MOGŁAŚ MI TO ZROBIĆ?! ZAWIODŁAM SIĘ NA TOBIE! A TAK CI UFAŁAM! TO NIEPOWAŻNE. JESTEŚ ZAKŁAMANA!
Profesjonalizm w rozmowie z pracownikami jest podstawą dobrego zarządzania. Potem K. jeszcze była u innych dyrektorów, którzy przekonywali ją, aby pozostała w firmie na zasadzie "powiedz co chcesz i ile, a my Ci to damy." Ale rozmowa z Menago już ją ostatecznie przekonała, że dobrze robi odchodząc.

Ja też na tym skorzystałam. Menago po raz pierwszy od baaardzo długiego czasu zagaiła do mnie.
1. Czy dobrze się czuję?
2. Na kiedy mam termin?
3. A to będzie chłopiec czy dziewczynka?
W samą porę - za trzy tygodnie rodzę. Hahahaha

poniedziałek, 21 grudnia 2009

A jutro oferta kryzysowa...

W pracy robi się coraz ciekawiej... ale o szczegółach kiedy indziej. :)
Jutro jest ponoć spotkanie opłatkowe pracowników wydawnictwa. Ponoć niektórzy nie mogli się nadziwić jak to możliwe, że w kilka dni udało im się zorganizować catering dla tylu ludzi. Przecież wiadomo, że nie da się tak w ostatniej chwili. Za godzinę zagadka była rozwiązana. Na spotkaniu będzie: prezio i jego przemowa ku pokrzepieniu serc, magnetofon z kolendą oraz opłatek dla wszystkich.
To się nazywa x-mas party!!

czwartek, 17 grudnia 2009

Mało dać, dużo brać

Oglądałam dziś film pt. "Julie & Julia". Film zalegał na półce i nie miałam czasu go obejrzeć, bo od jakiegoś czasu wolne chwile poświęcam właśnie na gotowanie (film jest o tej tematyce).
Ale nie o tym miało być w moim dzisiejszym minifelietonie. Otóż główna bohaterka zadaje sobie pytanie, "czy można nie lubić swoich przyjaciół?". No i od jakiegoś czasu uważam, że niestety tak.

Z K. pracujemy razem od 5 lat i szczerze ją polubiłam od początku. Może nie mamy podobnych poglądów na wszystkie tematy, ale chętnie dyskutujemy o książkach, filmach, oglądanych w telewizji programach, nowych płytach, facetach itd... Spieranie się z nią sprawia mi przyjemność, bo to jest swego rodzaju intelektualna rozrywka. Poza tym miło jest dyskutować z kimś, kto ma co nieco w głowie.
Jednak jej nieporadność zaczęła mnie w pewnym momencie drażnić. Któregoś dnia powiedziałam sobie "Zaraz! Halo! Niemożliwe, żeby taka inteligentna dziewczyna nie potrafiła sobie ustawić obszaru wydruku w komputerze i żeby musiała mnie wołać do byle pierdoły, bo nie wie jak to się robi."  Zaczęłam się jej przyglądać, aby wybadać na ile jest nieporadna, a na ile leniwa. No i oczywiście okazało się, że w 80 % chodzi o niechęć do zrobienia czegokolwiek.
I tak jak tylko trzeba coś załatwić telefonicznie, to K. twierdzi, że nie może się dodzwonić przez 3 dni. Podnoszę słuchawkę i dodzwaniam się za pierwszym razem. Już widzę, że K. to zezłościło, bo wyszło na jaw leserstwo. Widzę też, że już ją denerwuję, gdyż głośno komentuję jej niechęć do pracy i wysługiwanie się innymi poprzez pozę "jestem taka biedna i z niczym sobie nie radzę".

Umawiamy się na spotkanie śledzikowe w knajpie. Ze względu na napięty grafik koleżanek ustalamy, że to właśnie K. dokona rezerwacji w knajpie, gdyż zdarza jej się zapominać gdzie i kiedy się mamy zobaczyć. Myślę sobie, że to dobry sposób, aby zapamiętała co i jak. To był czwartek. Spotkanie ma się odbyć za 5 dni. Jednakże coś mnie tknęło i pytam sie w poniedziałek K. czy zarezerowała stolik, na co ona wali swoją stałą śpiewkę "Nie mogłam się dodzwonić".
Na co ja odpowiadam:
- no to dzwoń
- dodzwoniłam się - nie ma miejsc (aha czyli przedtem w ogóle nie próbowała).
- przez pięć dni nie dałaś rady się nigdzie dodzwonić? I co teraz? Wszyscy mają w knajpach świąteczne spotkania i ciężko będzie zamówić stolik na 5 osób.
- no przecież wiem!! Najwyżej z buta czegoś poszukamy (nerwowy ton pojawia się w momencie, kiedy coś spieprzy)
- o nie! Co to, to nie! Mam już naprawdę wielki brzuch i chodzenie od knajpy do knajpy na mrozie średnio mnie bawi.
- wyluzuj!! Coś się znajdzie
Oczywiście ani mi w głowie pałętać się po mieście w poszukiwaniu stolika byle gdzie. Dzwonię po lokalach i znajduję taki, gdzie były dla nas miejsca, a K. jak zwykle nie musi się wysilać. Na spotkaniu K. chwali się jak to wszyscy pakowali dziś w pracy prezenty dla klientów, a ona nie musiała, bo się okazało, że nie potrafi. W tym momencie już oczywiście nie mogę się powstrzymać i komentuję, że "ty to zawsze tak robisz, żeby się nie narobić". Ona robi swoją minę pt. Jestem taka biedna. No i wychodzi na to, że ze mnie jest zołza.

W domu zrobiłam sobie podsumowanie ile mam z tej znajomości. Ile razy K. mi w czymś pomagała? Ile razy zrobiła coś dla mnie bezinteresownie? Ile razy powiedziała 'dziękuję za pomoc'? Bilans wypadł słabo.

Czy można nie lubić swoich przyjaciół?
Chyba muszę odpowiedzieć, że TAK. Zwłaszcza,  gdy w pewnym momencie odkrywasz, że ich motto to: Mało dać, dużo brać!

wtorek, 15 grudnia 2009

Prorok jakiś cyco?

Pamietacie mój wpis Zakały ?
No to wyjdzie na to żem wróżka: Manifestacja Solidarności w Warszawie

Gry i zabawy

Wczorajszy dzień minął pod znakiem moich urodzin. Od rana odbierałam życzenia wszystkimi możliwymi drogami. Przeważały te z wersją o łagodnym i krótkim porodzie :) Oczywiście za wszystkie bardzo dziekuję.
Staro się poczułam, gdy usłyszałam po raz pierwszy mówione na serio "pociechy z dzieci". Dziatwa dopiero w drodze, a tu już takie poważne słowa.

Po południu małż wręczył mi kwiaty i dodał parę ciepłych słów od siebie. Na tym przyjemny dzień się skończył...
Małż był sfoszony i z niewiadomych powodów się potem do mnie nie odzywał. Postanowiłam zastosować tą samą technikę - czyli odpowiadać półsłówkami, burczeć coś pod nosem i nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Czasami zastanawiam się kto z nas dwojga ma humory ciążowe, bo u mnie chyba jakoś rzadziej bywają. Za parę godzin jaśnie Pan przychodzi do mnie i pyta się o co się obraziłam. No żesz k*&^^%!!! Ja tylko zaczęłam się zachowywać tak jak on. Człowiek nie dosyć, że ma trudny charakter to jeszcze mnie wykończy tymi swoimi gierkami pt. ja wcale nie byłem obrażony, tylko ty odstawiasz szopkę!
Oczywiście w sytuacji, gdy mówię, że naśladuję jego zachowanie on się obraża dalej :D

czwartek, 10 grudnia 2009

Super shit list!

Jestem ofiarą marketingu. No no bo jak wytłumaczyć to, że jak książka znajduje się na liście bestsellerów to ja od razu muszę ją mieć i przeczytać?! Oczywiście w większości przypadków czuję się oszukana, bo lektura okazuje się stosem banialuków napisanych przez większego grafomana niż ja!
A oto super shit list!
1. Numer jeden w tej kategori przypada całej serii książek
Saga "Zmierzch"
Czy naprawdę Edward musi na każdej stronie patrzeć na Bellę spod firanek rzęs, a ona zaglądać w jego miodowe oczy? Autorka posługuje się tymi dwoma obrazowymi charakterystykami przez całą książkę i niczego innego się nie trzyma. Szkoda, że nie wpadła na pomysł, żeby dodać jeszcze jakieś inne opisy. W tym przypadku mam wrażenie, że film był lepszy od tego co napisane.
2. "Dom nad Rozlewiskiem"
Pomyślałam sobie, że skoro tyle ludzi kupiło i zachwalają to musi to być coś wyjątkowego. Ale się zdziwiłam, gdy okazało się, że książka nie ma za bardzo fabuły, a jej główne wątki rozbijają się o to co zjeść na śniadanie. Bohaterka rozmażonym wzrokiem zastanawia sie czy czerstwe bułki z miodem czy parówki z kajzerką. Na temat tych czerstwych bułek to jest grubszy elaborat! Serialu nie zdzierżyłam po 10 minutach, bo jak to mawiają z pustego to i Salomon nie naleje.
3. Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną
Czytam Wyborczą a tam rozpisują się o nowej, młodej autorce, która napisała dzieło przełomowe. Zaraz potem szum, bo młoda jest nominowana do Nike. No to myślę sobie: sprawdzimy co to jest. I co się okazuje? Że książka nie ma fabuły! Jest zlepkiem jakiegoś bełkotu poprzetykanym "kurwami". Wiem, wiem. Zaraz się podniosą głosy, że nie rozumiem współczesnej literatury i że to dla elit intelektualnych. No to ja się chyba nie zaliczam.
4. Homo bimbrownikus
No i tu żal wielki. Bo po fajnym debiucie Jakuba Wendrowycza w "Weźmisz czarno kure" pozostałe części miały coraz niższy poziom no i ostatnia część okazała się na szybko wymyślonym opowiadaniem bez ładu i składu. Mam wrażenie, że coś podobnego bym napisała podczas nudnego wykładu na zajęciach. No i czuć, że Andrzej Pilipiuk skupił się na zarabianiu pieniędzy i myśli, że wszystko co wyda pod szyldem z wiejskim egzorcystą w roli głównej się świetnie sprzeda. Obawiam się, że po raz ostatni.

Więcej nie pamiętam, ale jak sobie przypomnę to dopiszę.

A teraz coś innego z ostatniej chwili! Też bestseller, ale tym razem polecam - trylogia "Millennium" Stiega Larssona. Nareszcie coś sensownego! Nareszcie mam wrażenie, że ktoś szanuje czytelnika i nie traktuje go jak półgłowka.
Panie Larsson szkoda, żeś się pan zabrał z tego świata i nie napiszesz nic więcej. :(

wtorek, 8 grudnia 2009

Idą święta

Na prośbę czytelników jest nowa notka, ale też jest o czym pisać.

Byłam dziś w pracy tradycyjnie donieść zwolnienie. Zrobiłam też rundę po piętrach, coby poodwiedzać znajomków z różnych działów. Dowiedziałam się wielu pożytecznych rzeczy oraz spotkała mnie miła niespodzianka.

Ale od początku. To było tak...
pierwsze kroki kieruję ku mojemu macierzystemu pokojowi - czyli tam gdzie urzęduje Menago, K. i inne osoby do których zostałyśmy dokooptowane w wyniku połączenia działów. Pokój świeci pustkami i siedzi tylko trzech pracowników, którzy zostali zatrudnieni na zlecenie. Nie wiedzą gdzie jest Pani Dyrektor, nie wiedzą gdzie Menago, nie wiedzą kiedy tamci wrócą i w ogóle to nic nie wiedzą.
Korzystając z okazji, że nie ma Menago (która normalnie to siedzi naprzeciwko mnie) robię porządek w kompie i przegladam e-maile. Patrzę a tu KOMUNIKAT: "W dniu dzisiejszym zapraszamy po odbiór premii świątecznych. Każdy z pracowników jako upominek świąteczny otrzyma 200 zł ".
Czytam KOMUNIKAT dwa razy i aż mi się wierzyć nie chce. Jestem pod wrażeniem Respect!
Pracuję w Firmie ponad trzy lata i oto co wcześniej otrzymywaliśmy jako upominek:
1. Ramka elektroniczna do zdjęć
2. Sianko i śpiewnik kolęd
3. Plecak z zestawem piknikowym (plasticzane talerze i zestaw sztućcy z plasticzanymi rączkami)
4. Sianko i termos
Za każdym razem opatrzone logotypem Firmy - na w razie czego, gdyby ktoś chciał się pozbyć niepotrzebnego prezentu to ma sprawę utrudnioną.

Co roku zastanawialiśmy się wszyscy po kiego grzyba zakupują takie szity zamiast dac każdemu po 50 zeta na karpia. Ponoć w tym roku znowu mieli plan (tym razem miały być to zegarki z logosami oczywiście).

No Panowie Dyrektorzy Zarządzający! Jestem z Was dumna jak nigdy dotąd. Nareszcie nie wydaliście pieniędzy na gówno warte prezenty! Trochę kryzysu i główka pracuje :)

Zasłyszane w radio

czwartek, 3 grudnia 2009

Trening dla cwaniaków

Tego idiotę co uknuł powiedzenie, że ciąża to nie choroba najchętniej walnęłabym wielkim rondlem, albo ciężkim chińskim wokiem przez łeb!! Hehe - chyba widać, że ostatnio zajęłam się gotowaniem.
Ale do rzeczy... Powiedzenie niestety się przyjęło i ludziska (najchętniej pracodawcy) chętnie je powtarzają. Zatem może ciąża nie jest chorobą, ale wiąże się z i wieloma dolegliwościami. Aby się wczuć w rolę kobiety ciężarnej proponuję tym cwaniakom następujące rozwiązania:
  1. Założyć plecak tak, żeby był z przodu i na początek włożyć do niego 3 kg cukru. Następnie dokładać po 1 kg co trzy tygodnie.
  2. Iść na imprezę i pić do szóstej rano, do tego najlepiej wyjarać ramkę fajek - chodzi o spotengowanie efektu kaca (tramp w gębie, mdłości, suchoty i zawroty głowy), a następnie iść do pracy i udawać, że wszystko jest ok! Czynność tę należy powtarzać bezwzględnie codziennie przez conajmniej dwa miesiące.
  3. Założyć wielki stanik i tam włożyć dwa woreczki wypełnione po 1 litr wody każdy.
  4. Należy wypić trzy piwa bez chodzenia w międzyczasie do toalety, a następnie wsiąść do autobusu i jechać do końca trasy nie zajmując miejsca siedzącego. To samo należy zrobić z kolejką w sklepie. Z pełnym pęcherzem proszę się ustawić w najdłuższej kolejce. I tu mała dygresja. Z komunikacji miejskiej korzystam bardzo rzadko, ale parę razy przydarzyło mi się jechać - miejsce ustąpiono mi raz, w kolejce w sklepie ani razu.
  5. Poprosić partnera/przyjaciół, żeby wzięli kij baseball'owy i przyłożyli wam nim parę razy po kręgosłupie, a następnie spróbować pozbierać jednogroszówki z chodnika.
  6. Jeżeli do tej pory spaleś na brzuchu lub na plecach to zapomnij o tej pozycji. Śpij na prawym lub na lewym boku, aż półdupki odmówią ci posłuszeństwa. Nie zrażony niczym dalej śpij tylko w tych dwóch pozycjach przez sześć miesięcy.
Przy okazji ciąży pojawia się również wiele innych dolegliwości: żylaki na nogach i miejscach intymnych, spuchnięte stopy, cukrzyca, wypadanie włosów itp, itd...
Tia - ciąża to nie choroba!

p.s.
Pozdrowienia dla małża, który odstatnio nakładał mi skarpetki (jakoś sama nie dałam rady) i tak się przyłożył, że "piętki" miałam naciągnięte aż na łydki.
p.s. 2
Nie chcę żeby wyszło, że mam jakies roszczenia, ale jezeli w kolejce w sklepie ludzie robią wszystko, żeby nie zauważyć mojego brzucha i tego, że może mi być ciężko to upokarzające byłoby, gdybym się jeszcze miała pytać, czy mnie przepuszczą. Miło byłoby, gdyby sami na to wpadli.
p.s. 3
Ciążozaur najgorzej się czuje na samym początku, kiedy to nie widać jeszcze tak wyraźnie brzucha.

środa, 2 grudnia 2009

Ostatnia brzytwa ratunku

Nowe wieści z roboty.
Na miejsce B. miał przyjść jakiś koleżka od grudnia (lub od stycznia). Jednakże kiedy K. zapytała naszej menago co z tym człowiekiem, który pomoże nam ratować ledwo dryfujący dział, tamta odparła, że nic nie wie. No to kto ma wiedzieć, ja się pytam?!
To jakaś kompletna pomyłka i się zastanawiam o co kaman!! Skoro w dziale są obecnie 3 osoby (słownie: trzy) w tym ja na zwolnieniu, K. pracuje, a menago zarządza. Wychodzi na to, że de facto pracuje jedna osoba, która całego tego bałaganu nie pociągnie.
Jaki jest więc cel menago, skoro nie zatrudnia nikogo na miejsce B.?
Odpowiedzi są dwie:
  • po pierwsze primo menago ma już zapewnioną pracę gdzie indziej (np. w innym dziale w ramach tej samej firmy) - wszak kreuje się przed dyrekcją na kierownika o wysokich kwalifikacjach i niebywałej kulturze osobistej;
  • po drugie primo menago jest gamoniem i myśli tylko o tym, żeby jak najdłużej dostawać swoją ciepłą pensyjkę i nie wychylać się przed kierownictwem i mówić, że jest niewesoło. A nuż nikt nie zauważy, że jest chujnia?
Osobiście uważam, że w rachubę wchodzi druga odpowiedź. Mówi się, że tonący brzytwy się chwyta czy też łapie się ostatniej deski ratunku, ale menago się nie chwyta niczego. Menago czeka na odprawę...

wtorek, 1 grudnia 2009

Rozdwojenie jaźni

Z racji zbliżającego się terminu pojawienia się na świecie potomki, zaczęłam czytać wiele oświecających artykułów. Robię też sondaże wśród koleżanek-matek o tym co jest dobre, a co nie.

I oto czego się dowiedziałam:
1. Należy bezwzględnie szczepić dzieci na pneumokoki i meningokoki. W USA te szczepienia są obowiązkowe.
2. Broń Boże!! nie należy szczepić dzieci na pneumokoki i meningokoki, bo tak naprawdę to dzieci po tych szczepieniach chorują. Jak byliśmy mali to takich szczepień nie było i jakoś do tej pory żyjemy.W tym całym biznesie chodzi o zarobek firm farmaceutycznych.
3. Trzeba używać oliwek i nawilżać ciało dziecka od początku.
4. Nie wolno używać oliwek, bo uczulają.
5. Wynajmować indywidualnie położną, bo inaczej pojęcie "rodzić po ludzku" nie istnieje.
6. Nie wynajmować żadnej położnej. W szpitalach kadra jest od tego, żeby nam pomagać.

I tak jest ze wszystkim. Z łóżeczkami, wózkami, fotelikami, ubrankami dla dzieci... Wychodzi na to, że gówno się dowiedziałam.
Można sie pochlastać!!

piątek, 27 listopada 2009

środa, 25 listopada 2009

Zakały

Nie żebym była z tym jakoś prywatnie związana, ale jakoś mnie poruszyła wiadomość o odwołaniu prezesa kolei mazowieckich. Z tego co powiedzieli w wiadomościach to facet w ciągu dwóch lat wyprowadził spółkę z gigantycznego długu (20 mln PLN) i obecnie pracował nad restrukturyzacją całego tego burdelu. Kiedy zaczął się tym interesować to zadziałały związki zawodowe i gościa odwołano.
Przez te zakały nadorowe (tj. ZZ) spółka pewnie upadnie i za parę miesięcy, ileś tam tysięcy ludzi pójdzie protestować pod siedzibę premiera, ministerstwa infrastruktury i wszystkie inne miejsca, gdzie można zablokować ruch samochodowy i wkurwić mieszkańców. Oczywiście będą się domagali pracy i chleba!
Nieroby jebane!

A tu w skrócie o tych przepychankach: http://wyborcza.pl/1,94898,7290608,Szukaja_nowego_szefa_Kolei_Mazowieckich.html

poniedziałek, 23 listopada 2009

O lektorach

Skoro już w polszy istnieje ten unikatowy sposób prezentowania filmów i zamiast napisów mamy lektorów, to nie przychodzi nam nic innego, jak przyzwyczaić się do tych dziwnych głosów zagłuszających aktorów. Poza tym lepsze to niż dubbing.
Mam jednak ogromną prośbę do dystrybutorów lub właścicieli studiów filmowych (czy kto tam zarządza tymi "czytaczami"), aby nie zatrudniali niektórych osób.
Bo o ile zniosę Janusza Kozioła i nie przeszkadza mi Janusz Szydłowski, a najlepszy jest Andrzej Matul (pewnie głównie za Muppety), to po prostu nie jestem w stanie zdzierżyć Jacka Brzostyńskiego i Tomasza Knapika.
Knapik powinien pozostać przy czytaniu filmów na VHS - do tej pory Terminator w mojej głowie mówi jego głosem.
Brzostyński ubzdurał sobie, że koniecznie musi wyraziście interpretować tekst, który czyta. Na dodatek chyba jest najtańszy i teraz to lektor co drugiego filmu. Już wiem dlaczego seriale, które są hitami zagranicą u nas nie mają powodzenia. Tym tłumaczę jakąś marginalną oglądalność "Chirurgów". W linku próbka w wykonaniu tego Pana. 

p.s.
A tu lista głosów i skojarzeń z nimi:
Stanisław Olejniczak - drewniany głos "Allo, allo"
Maciej Gudowski - chyba na zawsze pozostanie panem od "Dynastii"
Mirosław Utta - ostatnio słyszałam jak kaleczy angielski podczas czytania "Top Gear"
Henryk Pijanowski - znienawidzony głos z dzieciństwa
Xawery Jasieński - mieszkańcom warszawy znany jako "człowiek-metro"

czwartek, 19 listopada 2009

Lenię się...

... z powodu choroby. Co jakiś czas wyglądam tylko nerwowo za okno czy juz stoją pod domem wozy transmisyjne z TVN24 co by ogłosić światu, że oto kolejna ofiara śmiercionośnego wirusa ukrywa się przed otoczeniem.
Śmiejemy się z małżem, że zabawnie by było gdyby podali wszystkim tę nieprzetestowaną szczepionkę, a ludziska zaczęłyby się zamieniać w mutanty jak w I'm legend.
Wtedy to byłby dopiero nius!

czwartek, 12 listopada 2009

Jaka to klasa?

Drogie dziatwy,

Dawno dawno temu, kiedy szkoła podstawowa liczyła osiem klas, a średnia cztery, ciocia Tradycja przemierzała codziennie drogę do innego miasta w poszukiwaniu wiedzy. Droga ta pełna była pokus i różnych innych przypadków, w wyniku których tejże właśnie wiedzy nie otrzymywała. Wyjście z domu do szkoły nie zawsze oznaczało, że ciocia Tradycja dotrze na lekcje. Stały ku temu liczne przeszkody w postaci koleżanek i kolegów na stacji PKP lub innych koleżanek i kolegów na drodze między stacją PKP, a szkołą. Wszyscy oni zachęcali do obrania innej drogi. Zachęta wyglądała mniej więcej tak:
- Idziesz do szkoły?
- Idę? A co? Masz jakąś alternatywę?
- Mam. U mnie w domu nikogo nie ma.
No i do szkoły nie szłam. Zresztą nie ja jedyna. Z czasem grupa wagarowiczów stała się bardzo zwarta i wzajemnie namawiająca do złego.

Był taki rok, kiedy wiosna zaczęła się wyjątkowo wcześnie i jakoś nie było mi po drodze do szkoły. Taki stan utrzymywał się przez trzy tygodnie. Siedzenie w parku, bądź oglądanie filmów u kolegi na chacie wydawało sie znacznie bardziej atrakcyjnie niż pisanie zadań z rachunkowości.  Kiedy jednak wychowawca ogłosił, że za tydzień odbędzie się wywiadówka to jakoś od razu nabrałam chęci do chodzenia na lekcje i nadrobienia wszelkich zaległości.

Nadszedł sądny dzień. Wiedziałam, że będzie kiepsko i mimo dobrych ocen w dzienniku, moje nieobecności sprawią, że będę miała wyjątkowo przejebane. Siedzę sobie zatem cichutko w pokoju i czekam na informację jak to ze mną chujowo i że teraz to już pewnie nie wyjdę na żadną imprezę. Ojciec wrócił, ale jakoś dziwnie cicho - nie wołają mnie, nie wrzeszczą, żadnego "olaboga' i tym podobnych. No to skradam się pod drzwi rodziców i słyszę taki oto dialog pomiędzy matką, a ojcem:
M.: - No i jak? Dobrze się uczy?
O.: - Bardzo dobrze.
M.: - A zachowanie dobre?
O.: - Wychowawca się nie skarżył.
M.: - A na wagary nie chodzi?
(tu adrenalina wyrywa mi serce z klatki)
O.: - Nie
Myślę sobie "łotdefak?!" Rozmowa się skończyła.
Za godzinę przychodzi do mnie przyczajony ojciec i mówi tak:
- Ty! Do jakiej ty klasy chodzisz, bo nie trafiłem?!

wtorek, 10 listopada 2009

10 przypadkowych faktów o Tobie

Na forum-humorum znalazłam taki oto wątek: http://forum.gazeta.pl/forum/w,384,94683471,94683471,10_przypadkowych_faktow_o_Tobie.html

1. lubię jeść parówki, chociaż są niezdrowe
2. nie znoszę jak ktoś gryzie wełnę
3. moja siostra ma schizofrenię i depresję, a ja nie umiem jej pomóc
4. jestem dobrym człowiekiem
5. a z drugiej strony krzywdzę najbliższych i jestem dla nich okrutna
6. w pracy zgrywam swojaka i udaję, że ze mnie brat-łata
7. dlatego nigdy nie awansuję
8. powinnam robić coś konstruktywnego zamiast grzebać w necie
9. denerwuja mnie matki-polki i ich dobre rady
10. lubię filmy na podstawie książek Danielle Steel

A jakie są przypadkowe informacje o Was?

Co za absurd!

Matka moja jest mistrzem prowadzenia rozmowy w taki sposób, żeby mnie wkurzyć. Potrafi też sprowadzić dialog do absurdu. Jest mistrzem, bo potrafi wkurzyć również mojego małża, a z nim to naprawdę nie jest prosta sprawa.
W efekcie naszej dyskusji się pobeczałam. Ale od początku...

Dzwonię do niej żeby zapytać co słychać, bo jutro mamy do niej podjechać zawieźć zdjęcia dla rodziny z Łodzi (a rodzice wybierają się do nich z odwiedzinami).
A ona do mnie, że się dobrze czuje dopóki ja nie przyjeżdżam i jej nie wkurwiam. I że ostatnio była miła, rodzinna atmosfera, dopóki nie zwróciłam jej uwagi, ze karmi dzieci słodyczami.

No to ja do niej od nowa, że moja chrześnica nie chciała jeść obiadu a potem zjadła 5 kawałków ciasta i różnych ciastek w czekoladzie i nikt tego nie kontrolował. Wręcz przeciwnie dziadkowie (czyli moi rodzice) ją zachęcali. Przecież wiadomo, że dzieciak nie będzie chciał jeść obiadu, skoro wie, że dostanie zaraz dużo słodyczy.

W międzyczasie matka zaczyna mnie już przekrzykiwać, że
ja mam ją za nic,
ona jest wyrodną matką,
ciągle ją krytykuję (tu się trochę zgodzę).

No to ja, żeby mnie nie przekrzykiwała.

Na co ona złośliwie wrzeszczy, że w takim razie to ona już teraz siedzi cicho JAK TRUSIA i że mogę znowu swoje pomyje na nią wylewać.

Na co ja powiedziałam, że w takim razie rozmowa nie ma sensu i się rozłączyłam.

I teraz co zrobić?! Płyty muszę zawieźć, bo obiecałam ciotce nagrać zdjęcia. Jak nie pojadę do matki to będzie poza tym afera na całego i obraza majestatu.

Kurwa kurwa kurwa.

piątek, 6 listopada 2009

Wychodne

Wracając do starych czasów kiedy to współpracowałam z J. - jakby ktoś nie wiedział o co chodzi to więcej info znajduje się tu.
J. miała zwyczaj zarzynać fizycznie i psychicznie swoich pracowników. Tzn. coś musiało być zrobione i tyle! Inaczej można było się nastawić na publiczne szykany z jej strony. Inni pracownicy też narzekali, ale nikt z tym nic nie zrobił. Bo przecież można zaskarżyć o mobbing, ale wtedy cierpi głównie pracodawca, a nie konkretna osoba.
Nie interesowało jej ani to, że zorganizowanie imprezy na 500 osób to praca dla większej ilości pracowników, aniżeli trzech; ani tez to, że potrzeba na to czasu (przynajmniej tydzień). Grafik pracowników był tak wypełniony, że trzeba było organizować jedną imprezę za drugą przy tym samym nakładzie osobowym. Doszło do tego, że przy jednej z imprez byliśmy 50 godzin non-stop w pracy. Oczywiście bez jakichkolwiek gratyfikacji. Ciepłego słowa też człowieku nie uwidziałeś. Za to na drugi dzień dostaliśmy opierdol, że jacyś tacy jesteśmy nieprzytomni!

Był to czas, kiedy już na stałe nosiłam przy sobie pismo z wypowiedzeniem. Któregoś dnia postanowiłam, że koniec tego dobrego i dłużej nie zniosę tej męczarni. Mówię do mojej koleżanki (tej która obecnie jest moim menago):
Ja: - Idę złozyć wypowiedzenie! Mam tego serdecznie dosyć!

Koleżanka: - Nie rób tego, ona za chwilę planuje stąd odejść i wtedy będziesz żałowała.

Ja: - Ale ja już dłużej nie zniosę takiego traktowania i zastraszania.

Koleżanka: - Poczekaj jeszcze miesiąc. Jak się nic nie zmieni to wtedy złożysz wymówienie.

Koleżanka miała rację.
Miesiąc później wracamy z konferencji a tam wiadomość na skrzynkach e-mailowych od J. "Z dniem dzisiejszym złożyłam wypowiedzenie. Niestety nie pożegnam się z wami, gdyż macie dziś wychodne".

To wychodne to mi najbardziej przypadło do gustu!

Czas pokazał swe ironiczne oblicze - koleżanka awansowała potem na menago i przejęła od J. styl zarządzania.

czwartek, 5 listopada 2009

Gaduła

Małż pojechał do punktu wymiany opon. Pracownik tegoż punktu jest już o godzinie 9.00 mocno zdegustowany (chyba tym, że ma dwa razy w roku nawał pracy).

- Ile za wymianę?
- Wymianę czego?
- No za wymianę opon.
- Na stalowych felgach stówę.
- A trzeba się umawiać?
- Trzeba.

Ten facet chyba nie lubi udzielać informacji. Hazbend pojedzie gdzie indziej, gdzie sie można umówić za 80 zeta.

wtorek, 3 listopada 2009

Potomek a sprawa siłowni

Dzisiejszy wpis powinien się pojawić na zaprzyjaźnionej stronie za-co-ona-sie-obrazila.
Mój czas zbliża się, choć chyba małymi krokami, bo mi się to ciągnie, jakbym już w tej ciąży była z rok. Małż zaczął snuć swoje plany, kiedy to na świecie pojawi się nowy członek rodziny. Nie są to bynajmniej plany jak pomóc żonie, kiedy narodzi się mały ssak.
Ostatnio P. zabił mnie pytaniem:
P.: - Czy sądzisz, że jak się dziecko pojawi już na świecie to będę mógł chodzić na siłownię?
Ja.: - Nie wiem. Nie jestem prorokiem.
Oczywiście w duchu jestem już wkurwiona, bo:
1. Nie wiem przez jaki czas będę udupiona zupełnie w chałupie,
2. Przez cały dzień będę uwięziona przy małym dziecku bez możliwości specjalnych manewrów i pomoc Małża gdy wróci z pracy będzie dla mnie bardzo wartościowa - chociażby wtedy, kiedy pójdę się wykąpać,
3. Jego zniknięcie trzy razy w tygodniu na dwie godziny to dosyć dużo, biorąc pod uwagę, że i tak cały dzień będzie w pracy,
4. Czy to nie wkurwiające, że jego największym problemem w tej sytuacji jest JEGO SIŁOWNIA?!

P. oczywiście nie zrozumiał mojej złości i myśli, że jestem nietolerancyjną babą. A ja się martwię czy dam sobie radę z dzieckiem. Przecież ja nie przepadam za dziećmi i nie umiem się z nimi dogadać nie wspominając o opiece nad nimi. Poza tym jakoś mi się wydaje, że takie pytania są nie na miejscu. Przecież ja przez cały rok odmawiam sobie wielu przyjemności ze względu na potomkę. Powiedziałam Małżowi, że sprawił mi przykrość, ale się nie przejął.

czwartek, 29 października 2009

Małe bum

Hazbend od kilku tygodni mocno zachwala jazdę autobusem do pracy. Po pierwsze, bo to jest na drugim końcu miasta i nie musi się tłuc samochodem. A po drugie jedzie ok. 40-50 min. i nie musi się przesiadać. Dzień po tym jak zachwalał luksusy nie jeżdżenia autem (zero nerwów na pogodę, na korki i na innych kierowców) w autobus, którym jechał małż uderzył samochód. Dokładnie w to miejsce, w którym siedział. Na szczęście nic mu się nie stało, musiał się jednak przesiąść do innego autobusu, gdyż ten nie nadawał się do dalszej jazdy.
Siedzi więc sobie chłopina tuż za kierowcą (jego ulubione miejsce) i wsiada dziadówa, która z miejsca wykrzykuje do boguduchawinnego kierowcy CO TO JEST? GDZIE JEST POPRZEDNI AUTOBUS? ILE MOŻNA CZEKAĆ?!
Kierowca zdezorientowany robi minę w stylu "Ajdontnoł" lub raczej "Łotdefak?!" Dziadówa siada obok hazbenda i dalej ujada swoje. To jej malż wyjaśnia, że poprzedni autobus miał wypadek i on w nim jechał.
Uspokoiła się na jakieś 10 min., ale ponieważ nie widzi w moim mężu swojego poplecznika to zmienia miejsce.
Na następnym przystanku wsiada młody koleś i zaczyna tą samą gadkę co dziadówa tylko dodaje wymachy łapami i na dodatek wrzeszczy głośniej, żeby wszyscy w autobusie słyszeli jego żale.  Ujada tak przez conajmniej 5 przystanków. Kiedy sie uspokaja, zajmuje w końcu jakieś bezpieczne miejsce.
Dwa przystanki dalej wsiada kanar. I co się okazuje? Że awanturnik nie ma biletu i jedzie na gapę.
Ludzie to są niezłe bezczele, co?

środa, 28 października 2009

W autobusie

Lubię komunikację miejską. Można zobaczyć i usłyszeć ciekawe rzeczy.

Ona i on
Ona: - Ładna pogoda dziś, co?
On: - Ładna.
Ona: - Ciepło dziś, nonie?
On: - Nonie.
Ona: - Ale przytulna pogoda dziś, prawda?
On: - Prawda.
Ona: - A co czytasz?
On: - Gazetę
Ona: - A to wyborcza jest? (Gazeta otwarta jest na pierwszej stronie i ja z daleka widzę wielki tytuł i jaka to gazeta).
On: Tak wyborcza.
Ona: - I co tam ciekawego piszą?
On: - Eeee, nic takiego.

Pewnie jakby przestała gadać to by coś przeczytał. :D

poniedziałek, 26 października 2009

Scenariusze sci-fi

Dziś z cyklu "Hity z archeo" zapraszam do przeczytania historii o Mak-u.
Mak pracował ze mną przez ponad trzy lata i spokojnie mógłby być narratorem w cyklu filmów "opowieści niesamowite". Oczywiście zanim go dobrze poznałam, to do głowy mi nie przyszło, że Mak może być autorem "Twilight Zone" czy innej serii "Po tamtej stronie" - notabene są to fajne seriale sf. No bo czy facet w wieku 30-40 lat, który ma żonę i dwójkę dzieci byłby w stanie opowiadać takie dyrdymały?
Zaczęło się łagodnie. Od opowiadań o podbojach miłosnych. Ciężko było w to uwierzyć biorąc pod uwagę aparycję jegomościa (postura misia uszatka, wyraz twarzy a'la Dexter, ale nie ten kryminalny tylko ten z Laboratorium Dextera i elipsoidalna głowa jak u Lolka). No ale cóż, być może jakaś pani uległa czarowi Mak-a. Pomysłałam sobie, czemu miałabym facetowi nie wierzyć? Może rzeczywiście ma jakiś urok i działa na niektóre kobiety?
Potem historie zaczynały nabierać rumieńców, aż osiągnęly status absurdu. A oto przykłady:
#1
Mak w młodości miał całe ciało pokryte tatuażami, ale miał problem ze znalezieniem pracy, więc pojechał do Niemiec, gdzie wszystkie zostały usunięte przy pomocy zabiegów laserowych. Dziś nie ma po nich nawet pojedynczej blizny.
#2
Latał kiedyś we Francji na paralotni, ale zawadził o druty wysokiego napięcia i uległ poważnemu wypadkowi. Przez tę kontuzję spędził w tamtejszych szpitalach 3 lata, ale też dzięki temu uzyskał obywatelstwo.
#3
Wychowywał się niedaleko Wrocławia, a jego rodzina mieszka tam od pokoleń. Po zakończeniu wojny uciekajacy Niemcy pozostawili po sobie wiele cennych zdobyczy w tym klucz do bursztynowej komnaty... Zgadnijcie kto go ma?
#4
Gdy w pokoju żywo dyskutowaliśmy o rasach psów i ich właściwościach, to okazało się, że nikt inny jak tylko Mak jest w aktywnym działaczem w związku kynologicznym. ;D

Historii było znacznie więcej i szkoda miejsca, aby wszystkie przytaczać, dodam jedynie, iż w pewnym momencie zwróciłam koledze uwagę, że nie ma doczynienia z kompletnymi idiotami i że opowiadanie tych wszystkich historii obraża mój intelekt. Nie zrozumiał przesłania i dalej opowiadał te swoje dyrdymały, a ja kilka innych osób mamy co wspominać.

Czy ktoś mi może wyjaśnić czemu niektórzy ludzie robią to sobie i innym?

Coś do ramówki

No i niestety znowu się okazuje, że polsza = miernota. TVP nadała nowy serial, własnej produkcji, trzymając się zasady, że w naszym kraju tematyka klerykalna to nieskończona kopalnia pomysłów. I tak oprócz "Plebanii" i "Ojca Mateusza" (nie jest to nasz krajowy koncept, ale za to chętnie zaczerpnięty z zagranicznego serialu, który liczy sobie już ze 20 wiosen) na ekranie pojawiły się "Siostry", czyli jak pisze dystrybutor opowieść o pięciu zwariowanych zakonnicach, które zawsze chcą pomagać ludziom.
Ma się rozumieć, że tłuszcza w naszym kraju nie interesuje się niczym, jak tylko barwnym życiem duchownych i parafian. Bo w naszym kraju nie ma innych ludzi - nie-parafian znaczy się.  Oglądalność jest, więc trzeba kombinować jakież to produkcje w tej tematyce da sie wymyślić. I oto jako wybawca narodu polskiego służę pomocą i dobrym słowem. Może dostanę jakąś nagrodę z KRRiTV, za wypełnianie misji.
Ogłaszam zatem konkurs na najlepsze pomysły związane z tematyką kościelną., a sama pozwalam sobie na kilka propozycji:
1. Ministranci - reality szoł z konkursami, a wśród nich: najdźwięczniejszy dzwoneczek, dostojne podawanie wina, wyścig z opłatkami,
2. Przygody wesołego papieża - serial familijny,
3. Szkoła biskupów - musical z udziałem gwiazd estrady,
4. Bielanki - program o modzie.

Czekam na Państwa dalsze propozycje :D

piątek, 23 października 2009

Frustracja małego człowieka

Ojciec jako wzorowy dziadek często wracając z pracy odbiera moją siostrzenicę z przedszkola.
We wtorek, gdy jechali razem do domu małej zebrało się na pierwsze utyskiwania charakterystyczne dla człowieka po przejściach.
- Nie lubię Ady*
- Ale dlaczego? Coś ci zrobiła?
- Nie... po prostu mnie wkurwia.
- Nie wolno tak mówić! Kto cię nauczył takiego brzydkiego słowa?!
- Ty dziadku... no i tata też tak mówi.

*- koleżanka z przedszkola

wtorek, 20 października 2009

Ukrywam się

Nawiązując do posta gryzipiórka też coś napiszę odnośnie telefonów od operatora. A wiec dzwoni taki jeden do mnie kilka dni temu, żeby mi zaproponować super ofertę przygotowaną "speszalli 4 U'. Specjalnie dla mnie znaczy się! Od razu mówię, że nie jestem zainteresowana, ale Pan po drugiej stronie jest niewzruszony i mi tłumaczy, że za dodatkowe 20 zeta będę miała 100 minut więcej itp. Ja mu na to, że nie dziękuję, a ten od nowa swoje. Na szczęście coś Pana rozłączyło i nie musiałam mu tłumaczyć, że mam dwa telefony i ten jeden, to jest taki dodatkowy. Myślę sobie, że mam go z głowy, a tu się okazuje, że niestety nie.
Mijają dwa tygodnie, a i codziennie ktoś dzwoni do mnie uparcie z ery, a ja nie odbieram i się przed nimi ukrywam.
Chyba muszą mieć zanotowaną na koncie pięciokrotną odmowę - inaczej się nie liczy.

piątek, 16 października 2009

SWP

Dziś będzie o męskim odpowiedniku PMS, który może się zdarzać znacznie częściej niż u kobiet.
Jest to Syndrom Wkurwienia Przedobiadowego - w krócie SWP.
Hazbend w ramach odchudzania nie zabiera ze sobą do pracy żadnego jedzenia, gdyż uważa, że nie będzie się obżerał jakimiś tam kanapkami. Stosuje tę zasadę odkąd w ub. roku schudł 16 kg i tego się trzyma. No teraz prezentuje się niczego sobie - atleta w pełnej krasie. :D
Kłopot zaczyna się jak tylko wpada do domu, bo od progu jest wkurwiony. Nawet 15-minutowe czekanie na posiłek wydaje mu się ogromną męczarnią i poświęceniem. Nie muszę chyba dodawać szanownym czytelnikom, że w związku z tym jestem głównym odbiorcą SWP.
No więc wpada ostatnio jaśnie wielmożny Pan Małżonek do domu - akurat kończę robić obiad. Nie byle jaki obiad - makaron orrecchiette z pomidorami i krewetkami. Mówię, że obiad będzie za 15 min. Hazbend niczym nieskrępowany kroi sobie na szybko 4 (może nawet 5) kromek chleba i wyżera je na szybko z pasztetem. Pytam się czy nie może kwadrans poczekać? W odpowiedzi wydał z siebie jakieś burki przypominające warczenie psa znad miski. W efekcie makaron zjadłam sama :(
Najlepsze przydarzyło się jednak wczoraj. Mądrala jak zwykle nie zabrał nic ze sobą do pracy. Po czym w ciągu dnia okazało się, coś się zesrało i miał dużo roboty. W związku z tym nie dosyć, że nic nie zeżarł (myślałem, że w ciągu dnia pójdę do spożywczaka) to jeszcze po wyjściu z pracy leciał na łeb na szyję po mnie, bo jechaliśmy na zajęcia szkoły rodzenia i z obiadu dupa. Jako dobra żona kupiłam hazbendowi w kiosku Prince Polo XXL, które miało go udobruchać. Niestety nie podziałało, bo Małż już był mega wygłodzony i tym samym wkurwiony. Po wyjściu ze szkoły zaproponowałam więc zajechanie do jadłodajni. I tu był mój kolejny błąd. Hazbend dostał małą porcję jedzenia (mniejszą niż moja) i był jeszcze bardziej wkurwiony. Oddałam częśc mojej porcji, ale i tak pod nosem coś tam powtarzał, że zdzierstwo i że go oszukali (ja płaciłam) . No i co? Nie jest to męski PMS? Hehehehehe.

czwartek, 15 października 2009

Względność zakresu obowiązków

Dziś będzie historia z przeszłości. Pewnie ją podzielę na kilka części, bo jest co opowiadać.
A więc... kilka ładnych lat temu pracowałam w pewnym, wówczas jeszcze dobrze prosperującym wydawnictwie. Praca była fajna, ludzie super - tylko dochody na słabym poziomie. Zaczęłam więc oglądać się za inną robotą.
I tak trafiłam pod skrzydła J. z którą miałam okazję kiedyś współpracować i całkiem dobrze nam wtedy szło. Była mną zachwycona i w kółko słyszałam "ochy i achy" pod moim adresem. Nie powiem, żeby to nie łechtało mojej próżności ;)
Tak więc zaczynam pracę w nowym miejscu i widzę, że J. nie może tu żyć bez swojej koleżanki O. (którą też znam z poprzedniego miejsca pracy) i każdą decyzję z nią konsultuje. Oczywiscie O. w związku z tym traktuje wszystkich pracowników J. jak swoich i wydaje im różne polecenia. Ich słuszność często daleka jest od zdrowego rozsądku.  W końcu po miesiącu czy nawet dwóch przyszedł czas na mnie. O. wysyła mi maila, że mam jej przygotować jakieś tam prezentacje i to PILNIE.  No to ja jej grzecznie odpisuję, że wprawdzie zajmowałam się tym kiedyś (w poprzedniej pracy), ale w tej mam już nowy, inny zakres obowiązków. I oczywiście jak będzie taka potrzeba to jej pomogę, jednakże w chwili obecnej jestem zajęta moimi podstawowymi obowiązkami.
Za 5 min. e-mail od O.:
"Nie interesuje mnie, że jesteś zajęta. Jeżeli ja Cię o coś proszę to masz to wykonać!"
Moja odpowiedź:
"Bardzo mi przykro, ale dziś Ci nie pomogę. Będę potem miała kłopoty, bo mam do zrobienia wiele rzeczy, za które będę rozliczana."
Wydaje mi się, że O. robi próbę sił, na ile może mi wejść na łeb. Ma pracowników swojego działu, którzy powinni się tym zajmować. Sugeruje jej zatem, że lepiej będzie jak któryś z jej pracowników się tym zajmie. Wydaje mi się, że zrobią to z lepszym efektem.
Niestety J. jest nieobecna w biurze i nie mam jak się skonsultować co robić.
Po dwóch godzinach J. wraca do biura i od razu wzywa mnie do swojego gabinetu razem z inną koleżanką z pokoju. Jestem uradowana, bo pewnie będzie chciała wyznaczyć jasno, kto ma jakie obowiązki w tym dziale. Przemówienie jest skierowane tylko do mnie, więc pewnie ta druga osoba jest zaproszona jako publika.
J.: - Widziałam twoją korespondencję z O. i bardzo mi się nie podoba. (no cóż ja sądzę tak samo) W ogóle to jesteśmy z ciebie bardzo niezadowolone. (my to znaczy kto? ja król, czy kto?!).
Masz bezwzględnie wykonywać polecenia O.

Ja: - Czy to znaczy, że mam przejmować obowiązki działu handlowego? A co z moimi podstawowymi obowiązkami ? Jeżeli mam coś "swojego" do zrobienia, to jaka jest kolejność wykonywania czynności? Co ma być priorytetem?

J.: - Nie zadawaj głupich pytań!

Ja: - Wolałabym po prostu wiedzieć co jest najważniejsze. Potem może się okazać, że czegoś nie dopilnowałam.

J.: - Tak jak już powiedziałam, jesteśmy z ciebie bardzo niezadowolone!
(W środku zaczynam się gotować i jest mi wstyd przed koleżanką, która, już teraz jestem tego pewna, została zaproszona jako publika na ten pokaz)

Ja: - To jak to się ma do tego, że nie dalej jak 3 dni temu mówiłaś, że jesteś bardzo zadowolona z efektów mojej pracy? Mówiłaś jeszcze, że projekt, który prowadziłam samodzielnie wyszedł na piątkę...

J. : - Pomyliłam się!
(W tym momencie zaczynają mi drżeć stopy i ręce)

Ja: - Skoro tak... to jest proste wyjście z tej sytuacji. Po prostu zwolnij mnie. Nie będziemy się obydwie męczyć.

J.: - Ty mi nie będziesz mówić, co mam robić!

I tak zaczął się mój koszmar, który trwał blisko 2 lata.

środa, 14 października 2009

Co z tym dźwiękiem?

Wczoraj o 23.25 TVP 2 nadała całkiem ciekawy film pt. "Pora umierać". Ja wiem, że sam tytuł już zniechęca i trąci martyrologicznym przesłaniem, ale oglądało się dosyć przyjemnie i mimo powolnego tempa film był wciągający. Niestety nie dotrwałam do końca, gdyż hazbend zaczął coś tam dziąsłować, że jutro wstaje do pracy i żebym miała litość.
No to miałam litość i wyłączyłam tiwi.
Zrobiłam to bez żalu, bo nie rozumiem jak to możliwe, że mamy cyfrowy obraz, efekty 3D/4D i inne gówna, a nikt nie potrafi popracować nad dźwiękiem w polskim filmie. Żeby usłyszeć dialogi ustawiałam głośność na maxa, ale za to zegar, który miał tykać tylko w tle, pobudził pewnie wszystkich moich sąsiadów.
Za dźwięk w polskim kinie ktoś powinien iść siedzieć... albo jeszcze lepiej... powinni powołać komisję śledczą w tej sprawie!
p.s.
Pies z filmu grał wyśmienicie.

niedziela, 11 października 2009

Kiedy można macać kobietę

Umówiłam się z dawno niewidzianą koleżanką. Będzie jakiś rok, jak się ostatnio spotkałyśmy. Zmieniła miejsce zamieszkania, więc jadę obczaić gdzie teraz urzęduje. Nie zdążyłam powiedzieć 'Cześć', a ta już mnie maca po brzuchu. No to ja ją 'bach' za cycka. Odskoczyła jak oparzona i z oburzeniem w głosie wrzeszczy "no co ty?!". To jej mówię: - Myślałam, że to taki nowy styl powitania i macamy się po ciele bez uprzedzenia :)
- Ale ty jesteś w ciąży!
- I to na pewno daje przyzwolenie na bezkarne łapanie mnie za brzuch bez pytania...

piątek, 9 października 2009

Spłata raty z procentem na minusie

Powinno to być pod etykietką 'job', ale bliżej do etykietki 'z życia wzięte'. Pomaga nam w pracy od czasu do czasu chłopak na zlecenie. Niestety niezbyt często, bo menago jest za tym by oszczędzać, więc dzwonimy po niego tylko wtedy, kiedy to niezbędne i absolutnie ostateczne.
Moja firma znana jest również z tego, że niechętnie płaci ludziom na czas. Zawsze się znajdzie przeszkoda - oczywiście natury formalnej - aby nie zapłacić pracownikom w terminie.

A to umowa jest źle sporządzona (choć wg. draftu zamieszczonego w intranecie), a to brakuje kopii legitymacji takiego pracownika (najczęściej są to studenci), a to w końcu ginie rachunek wystawiony na takiego delikwenta (tu już przyczyny nie potrafię wyjaśnić).

Tym razem chłopak czekał długo na kasę i zaczął narzekać, że chce wyjechać na wakacje i bardzo by mu się te pieniądze przydały. W takich sytuacjach ratuję chłopaka i przelewam mu ze swojego konta kasę. Ustalamy, że jak tylko weźmie skądś napływ gotówki to mi odda. Do tej pory nie było problemów z taką praktyką.
Mija miesiąc, a 'student' nie odzywa się. Postanawiam w końcu upomnieć się o kasę. Chłopak nie odpowiada. Mija kolejny miesiąc. Głupio mi, ale znowu się upominam. 'Student' odezwał się, że firma nie przelała mu jeszcze kasy. Mówię mu, żeby wyjaśnił sprawę, bo wszystkie dokumenty były złożone i powinien dostać wynagrodzenie 15. lub 30 dnia miesiąca. Mijają dwa tygodnie. Ja kasy cały czas nie mam. Na dodatek robi się nieciekawie, bo i u mnie już krucho z funduszami. Wysyłam sms'a (nie mam odwagi zadzwonić po własne pieniądze - dupa ze mnie nie windykator). 'Student' odpisuje, że już za chwileczkę już za momencik. I tak znowu mijają dwa tygodnie...
W końcu wczoraj nie wytrzymałam i piszę mu, że już ostatecznie musi mi przelać kasę niezależnie od tego, czy firma mu zapłaciła czy nie. Nawet zastanawiam się czy jakoś to argumentować - w stylu, że mi są potrzebne juz te pieniądze, bo mam nóż na gardle w kwestii finansów. Decyduję się jednak tego nie robić. Czy muszę się komuś tłumaczyć, że ma mi oddać moją kasę?
Patrzę dzis na stan konta... Są moje pieniążki są! Pomniejszone o 10 złotych. Pal licho te dyche, ważne że w końcu oddał. Ale się trzeba namęczyć!

Aha i piosenka na dziś (nie jest to łatwa muzyka w stylu Kylie):

czwartek, 8 października 2009

Menago do budki suflera

Zebranie pracowników działu (czyli murzyny, nasz menago i dyrektor działu) z dyrektorem wydawniczym. Dyr. wydawniczy stwierdził, że chce nas poznać lepiej. To miło z jego strony, bo do tej pory żaden z dotychczasowych szefów nie interesował się kto co robi w molochu.
Od razu należy zaznaczyć, że menago nie lubi gdy któraś z nas się odzywa bezpośrednio do kogoś z dyrekcji. Jeszcze by się okazało, że mamy jakąś wiedzę i co wtedy?
Jednakże dyr. wyd. był bardzo dociekliwy i postanowił z każdym pracownikiem porozmawiać osobiście.

D.W.: - Proszę zatem, niech każdy z was coś o sobie opowie. Jak długo tu pracuje, czym się zajmuje...

I tu patrzy w kierunku K.
K.: - Pracuję tu ponad dwa lata - bla bla bla - w tym miejscu K. wymienia zakres swoich obowiązków.

D.W.: - Czy musisz robić coś ponad swoje obowiązki? W sensie prace fizyczne?

K.: - No tak. Wtedy kiedy jest 'szybka akcja' muszę się zabierać za robotę organizacyjno-fizyczną i rzucam to, co mam do zrobienia w ramach swoich obowiązków.

D.W.: - A jakbyś miała to określić procentowo, to ile czasu ci zajmuje praca wynikająca z obowiązków, a ile robienia czegoś dodatkowego?

K. zaczyna się plątać, bo nie chce powiedzieć, że jak jest sprawa pilna to 100% swojego czasu musi poświęcić jakimś robotom, które powinien wykonywać ktoś inny. A nie chce powiedzieć, bo się boi, że potem Menago zmyje jej głowę i zatruje życie. Używa więc odpowiedzi wymijających czyli 'Trudno to jednoznacznie określić'.

Nagle niewiadomo po co, nie pytana głos zabiera menago i już potem kontynuuje wypowiedź za K.
I tak wygląda każde spotkanie.

A teraz najlepsze. Dyrekcja się pyta mnie o rzecz związaną z moją działalnością i w momencie gdy mija ten ułamek sekundy, kiedy biorę oddech ani się oglądam, a tu mówi już menago.

I co robić w takiej sytuacji? Kłócić się przy kimś, że teraz moja kolej na wypowiedź? A może zacząć przekrzykiwać. Tak wtedy na pewno wyjdę na profesjonalistkę ;)

Menago powinna pracować jako sufler w teatrze.

środa, 7 października 2009

wtorek, 6 października 2009

Prymityw

Głupio się do tego przyznać, bo na ogół ludzie tego publicznie nie robią... ale co mi tam. Po raz pierwszy doznałam uczucia zazdrości i zawiści. Do tej pory te prymitywne uczucia były mi zupełnie obce. Tak! Ale teraz trzeba to przyznać oficjalnie i głośno. Jestem zazdrosna i zawistna! Ale od początku...
Wczoraj gadka-szmatka na gg z dziewczynami z pracy.
B. waha się czy odejść, bo dostała super kontrpropozycję finansową z naszej cudownej firmy i teraz rozpatruje czy stąd spierdalać, czy też nie.

W związku z tym K. też chce podwyżki i zmiany stanowiska. I tu się zaczyna problem w mojej głowie, bo czemuż to a czemuż nie można było zrobić przewrotu, kiedy to nawoływałam, żebyśmy cuzamen do kupy się zebrały i pogadały z Menago o traktowaniu nas jako poważnych pracowników. Wtedy ani jedna, ani druga moja koleżanka nie była skora do rozmowy z naszą przełożoną. B. powiedziała, że się takiej rozmowy normalnie w życiu boi, a K. powiedziała, że ma to w dupie. Kiedy jednak podjęłam kwestię z naszą wielką Panią K. (K. jak kierownik ma się rozumieć) to obydwie spuściły głowę i żadna nie pociągnęła tematu.

No i teraz zazdroszczę, gdyż dziewczyny dostaną to czego będą chciały, a ja niestety nie :(
Jestem oczywiście wkurwiona, bo nie uważam, żebym była w jakimś stopniu gorsza i nie zasłużyła na podobne traktowanie. 12 lat doświadczenia, znajomość języka na porządnym poziomie + pracowitość. I co? I gówno! Nic nie dostanę, bo akrat jestem na zwolnieniu, a lada chwila będę na macierzyńskim.
Dodatkowo jestem zła na samą siebie, że się urabiałam po pachy i wszczynałam jakieś głupie dyskusje z Menago.

W odpowiedzi na moje żale dostałam taką oto odpowiedź od przyjaciółki:
Twoja polityka w pracy zawsze bedzie przynosiła takie efekty. Dopóki nie nauczysz sie trzymac jezyka za zebami kiedy trzeba a odzywania wtedy kiedy trzeba. Ale Ty zawsze wierzysz w rowność wolność i braterstwo zamiast zaakceptować, ze ludzie to chuje i jak chcesz cokolwiek ugrać to tez musisz zachowywać się jak chuj. Myslisz, ze awanse to są skutki uczciwej pracy, doświadczenia i kwalifikacji - chuja prawda, przykro mi ale tak nie jest. I nie mysl, że Cię ktoś doceni. Bo ubieganie sie o awans to jest polityka i cwaniactwo i odpowiedni moment - a nie rzetelne porównywanie kompetencji. Jak sie da kogoś dymać to sie go dyma.
Niestety, znam ten ból bo sama jestem cipa i nie potrafię byc tak bezczelna jak na przykład  G.(inna nasza wspólna koleżanka), która gówno umie a zarabia wiecej od nas i popierdala na gratisowe wycieczki.

Tak sobie myślę, że pewnie bym to wszystko w dupie miała, gdyby nie te jebane hormony!

poniedziałek, 5 października 2009

Moja misja zbawiania świata

Niedziela jest od tego, żeby odwiedzać familiadę. No może nie każda, ale raz na jakiś czas wypada się wybrać. Ustalam z moją matką przez telefon, że wpadniemy na obiad. Przy okazji ona mi odpowiada co tam u nich i że moja siostra i cała jej rodzina (mąż i dwójka dzieci) są chorzy na jakieś tam ropne zapalenia gardła czy inne czorty. Proszę ją zatem grzecznie, aby ich nie zapraszała, gdyż nie chcę się zarazić. Przy innej okazji może byłoby mi to na rękę - mogłabym się pobyczyć w domu na chorobowym, ale skoro mam mieć potomka to lepiej się trzymać z dala od czortów różnych.

Wjeżdżamy na parking pod blok rodziców. I cóż oczy moje widzą? Idzie cała ekipa chorobowa w kierunku domu rodzicieli. Nosz kurwa! Przecież ich nie wyproszę, ale dziwne to. Sister mi mówi, że matka ich zaprosiła. No więc jak tylko wchodzę do nich do domu, to mówię do matki, że po co ustalałyśmy, że ma nas nie zapraszać w tym samym czasie skoro ona robi swoje. A ona od razu krzyk, że "jak zwykle rozkręcam awantury". Niestety nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego, bo ktoś tu ze mnie robi głąba i drzemy się w progu na siebie i wychodzi na to, że jestem awanturna, co to nie chcę wspólnie zjeść niedzielnego posiłku.
Usiadłam z dala od tych największych ognisk chorobowych.

Następnie rozmowa idzie w kierunku wyników badań, które matka zrobiła. Okazuje się, że ma bardzo wysoki cholesterol i przy normie 200 ona ma 307. Wiedząc o tym wydrukowałam jej tabelkę co może jeść, a czego nie.

Ja: - No patrz, nie możesz jeść smażonego. Mięso tylko drobiowe. - i tu dodatkowe słowa wyjaśnienia. U starych na obiad od 10 lat są zawsze 3 zestawy obiadowe na zmianę, czyli: schabowy lub mielony odgrzewane w kółko w tym samym tłuszczu, gołąbki z sosem doprawianym mąką i śmietaną oraz kurczak pieczony z dużą ilością oleju bądź smalcu.

M: - Ale my jemy taki obiad, tylko jak wy przyjeżdżacie.

Ja: - Nieprawda. Wy od 10 lat jecie to samo. Może nie pamiętasz, ale o to się kłóciłyśmy w kółko jak tu jeszcze mieszkałam

M: - To w takim razie co ja mam gotować?

Ja: - Nie wiem. Weź książkę kucharską i popatrz.

M: - Ja nie potrzebuję książki kucharskiej, bo umiem gotować. Ty mi nie będziesz mówiła co jak zrobić!

Ja: - Ale masz bardzo wysoki cholesterol i trzeba z tym jakoś zawalczyć.

M: - Ale to jest ten dobry cholesterol!

I w tym miejscu zaczyna się lamentowanie i ględzenie.

M: - Tak! Zgnębcie matkę. Ty zawsze wiesz jak mnie dobić i ciągle przyjeżdżasz i się kłócisz... Najwyżej umrę. A tobie przynajmniej będzie lżej.

I weź tu z taką gadaj. Wszystko wie lepiej. Popatrzyłam w internecie (zdumiewające, że tu można znaleźć wszystko) i wyszło na to, że przy tych wynikach to powinna 'zbić' i dobry i zły cholesterol, gdyż wyniki są bardzo kiepskie.

Stanęło na tym, że wykaz produktów dozwolonych/niedozwolonych wzięła, ale i tak ma to w dupie! Nic nie dała jej do myślenia ubiegłoroczna śmierć siostry, która zmarła na udar (chorobę będącą następstwem złego odżywiania).

Na dodatek moja sister ma depresję i nie wiem jak jej pomóc. Widać, że nie kontaktuje za mocno i leki psychotropowe tylko ją otępiają. Wygląda, delikatnie mówiąc, dziwnie. Nie chce chodzić na żadne psychoterapie. Uważa, że jej to niepotrzebne (oczywiście moja matka ją w tym przekonaniu utrzymuje). A ja mam misję zbawiania świata i w związku z tym wizytę u rodziny przypłaciłam mega dołem i beczeniem do wieczora.

I zadaję sobie pytanie: Czemuż to a czemu urodziłam się w tej głupiej rodzinie? Na pewno zaszła jakaś pomyłka!
Mam nadzieję, że nikogo tu nie zanudziłam, ale gdzieś musiałam zrzucić ten ciężar. Jakby to określiła moja dobra kumpela: aż cud, że przy tej mojej familiadzie nie czeszę się nogami.

sobota, 3 października 2009

Eto modno

Idę do sklepu i mijam gościa, który wygląda tak:

a na bluzie ma napis зто модно! (eto modno!)

piątek, 2 października 2009

Ten opis wygrywa!

Opis kumpla na gg: Chlebowski w mafii, Stokłosa łapownik, Polański pedofil. A ja nic :(
Piszę do niego: - świetny opis
On: - no bo kurcze.. .
Wszyscy okazują się przestępcami,
a ja cienias nawet na gapę nie jeżdżę :(

Rewolucji/rewelacji ciąg dalszy...

W pracy nic się nie wyjaśniło. W związku z tym, że B. odchodzi wczoraj ani Menago, ani Pani Dyrektor nie przyszły do pracy.
Miały z B. pogadać na temat zatrzymania jej w firmie, ale jakoś tak się złożyło, że obydwie wzięły urlop - w tym Menago wzięła na żądanie. Nie ma jak profesjonalne zarządzanie. Jak coś się sypie to najlepiej nie przychodzić, nie rozmawiać, przeczekać i uklepać - może samo się ułoży?
Rozbawiło mnie, że Menago w rozmowie z innym pracownikiem wyraziła swoje zaskoczenie wypowiedzeniem B.
- Ale jak to? Nie chodziło jej chyba o pieniądze? Powiedziałaby coś przecież?!
Nie muszę dodawać, że każda próba nawiązania dyskusji z Menago na temat wynagrodzeń dla naszego działu kończyła się awanturą i argumentami żebyśmy się cieszyli, że nas nie wylali, bo jest bardzo źle (jak bardzo źle, nie potrafiła jakoś nigdy określić).
Dżizas co za czasy, żeby byle kołtuna się bać!

czwartek, 1 października 2009

Trzeba to zobaczyć

Jestem pod bardzo dużym wrażeniem. Filmik długi, ale warto zobaczyć chociaż połowę...

środa, 30 września 2009

<4

Nasz dział zaczyna się kurczyć. Chyba wszyscy mają powoli dosyć polityki menago.
B. zapowiedziała dzis, że odchodzi i złożyła wymówienie. Menago jest oczywiscie zaskoczona tym faktem.
Nie przemyslała, że mamy już dosyć braku jakichkolwiek informacji na temat kondycji firmy/działu. Że pomimo obietnic, premii nikt nie widział od 1,5 roku. A ta która została przyznana handlowcom w ubiegłym roku została wypłacona jedynie połowicznie, a na temat drugiej połowy wiesci zaginęły. Pojęcie premii dla mnie w ogóle nie istnieje, bo nie jestem od sprzedaży. W związku z tym nic mi się nie należy dodatkowo - chyba, że wpierdol. ;)
No i oczywiscie wszystkich zaczęło wkurzać, że u nas sukces ma tylko jednego autora (menago), a porażka trzech (pracownicy).
Czyli stan na dzień dzisiejszy wygląda tak:
- dział liczy 4 osoby
- jedna jest na zwolnieniu (czyli ja - bo puchnę)
- jedna odchodzi
- jedna pracuje
- jedna kieruje
Najsmieszniej będzie jak zostanie dział składający się tylko z jednej osoby - kierownika.

wtorek, 29 września 2009

O tym jak to mnie w LIDL-u wkurwili!

Wielu znajomych zachwala LIDL jako swietny sklep z fajnymi produktami i super cenami. Będąc w odwiedzinach u koleżanki postanowiłam to sprawdzić, gdyż mieszka po sąsiedzku z supermarkietem. Na dodatek przyszło mi teraz liczyć się mocno z kasą, więc postanowiłam zrobić najpotrzebniejsze zakupy spożywcze.
I rzeczywiscie za dosyć pokazną ilosć serków, napoji i ketchup powinnam zapłacić niewiele.
Na początku zdziwiła mnie jedna sytuacja. Pani, która zobaczyła, że zbliżam się do kas wyruszyła pędem w tym samym kierunku panicznie poszukując tej najmniej zatłoczonej. Przez moment wyglądała jak Jerzy Dudek na bramce, który to tańczy raz na lewo raz na prawo, żeby zmylić przeciwnika. W końcu wybrała opcję "na lewo". Ja również poszłam jej sladem i zajęłam zaszczytne 3. miejsce w kolejce do płacenia.
W końcu udało się - kasjerka nalicza moje produkty.
- 16,49 poproszę
Wyciągam kartę, a baba gapi się jakby pierwszy raz w życiu widziała taki srodek płatniczy. Robię więc pytającą minę ?????
- Ale karty przyjmujemy od 20,00 złotych - oswieca mnie kasjerka
- A nie może mnie Pani po prostu skasować? Nie mam żadnej gotówki przy sobie.
- Proszę się wrócić na sklep i dobrać produkty tak, żeby Pani miała 20 złotych do zapłacenia
Myslę sobie, że jak teraz się wrócę na sklep cos dobierać "na szybciora" to mnie te 10 osób, które za mną stoją mówiąc delikatnie zajebie.
- Czyli nie może Pani ode mnie przyjąć płatnosci kartą?
- NIE.
- No to ja w takim razie w ogóle rezygnuję!
Nie widziałam tam żadnej informacji, że płatnosć kartą od okreslonej kwoty. W ogóle to dla mnie głupota i niech się walą. Byłam tam pierwszy i ostatni raz! Będą mnie tu zmuszali do dobierania zakupów na szybko i byle czego, żeby tylko do 20 zeta dobić. Niedoczekanie wasze!!

Komediodramat na cztery osoby (w tym dwie nowe)

Jakby ktos nie wiedział o co chodzi to tu znajduje się pierwsza częsć tej historii.

Bojów o działkowy ogródek ciąg dalszy.
Tym razem moja familiada  postanowiła wybrać się na spacer w tamte okolice. Mają blisko, więc poszli z buta obczaić co i jak.
Oczywiscie moja matka nie byłaby sobą, gdyby nie rozpętała sąsiadom wojny o ten nieszczęsny ogródek, który sobie zrobili na naszej działce. Widać takie sprawy trzeba załatwiać na bardzo niskim poziomie - a nikt tak jak ona nie jest w stanie tego zagwarantować.
Po obejrzeniu dokładnie wszystkich roslin zagadała do sąsiada-siewcy, który kręcił się po podwórku.
Matka: - Panie czemus pan tu zasiał jakies krzaki skoro sobie nie życzymy?
Sąsiad-siewca: - Jak to ludzie nie docieniają tego co ładne. Zasiałem przecież ładne rosliny. Wczesniej byly same krzaki. O! Niezapominajki tu są, rododendron - o tu! (mówiąc to wskazuje palcem)
Matka: - Panie ja tu widzę, że żes pan posiał orzecha i różne roslinki wieloletnie! (na jego wskazania palcem matka wyrywa krzaki, które on posiał). Poza tym dbaj pan o swoje podwórko!! A w ogóle to skąd wiadomo, że my chcemy akurat takie?!
Sąsiad-siewca: - Wy ludzie to nie potraficie docenić jak cos jest ładne!
Matka: - Chuj mnie obchodzi czy to jest ładne! Jutro przychodzę i resztę wyrywam, a co mi się spodoba to wykopuję!
Syn sąsiada-siewcy: - Chodź ojciec nie gadaj z nią, bo ona jest psychiczna!
W tym momencie wkracza mój ojciec-hero!
Ojciec-hero: - Uuuu ważaj gówniażu jak się zwracasz do starszych!! (ojciec się trochę jąka)

W ten oto sposób moi starzy pokazali niesfornym sąsiadom gdzie ich miejsce. Dzis jadą po swoje roslinki. :)

poniedziałek, 28 września 2009

zdjęcia bez lampy

Akwarium morskie w Gdyni. Za mną wycieczka dresiarzy, co to przyszli się podedukować (bardzo się chwali!),
- Ty kurwa, jak się włancza lampę w tym aparacie kurwa?
- No co ty nie czytałes, debilu jeden, że nie można robić zdjenć z lampą?!
- Ahaaaaa





wtorek, 22 września 2009

Sacro RAP

Gadam z kumplówką na gg jak jej minął weekend, wiem że była na weselu.
Ja: - jak tam było na weselu?
Ona: - Wesele niezłe, ale jedna akcja była wysmienita.
Ja: - No dawaj
Ona: - Pan młody i Panna młoda nie mieszkali ze sobą wczesniej, ani nie spali tym bardziej
Ja: - Ale to jeszcze tak można? A w ogóle to skąd wiesz?
Ona: - Bo wszyscy o tym mówili
Ja: - Mówiłam Ci że skoro tacy święci to ona pewnie nie rusana
Ona: - Wynajeli mieszkanie wspolnie pare dni przed slubem, ale pierwsza noc spedzili tam dopiero po slubie. A byli ze soba ze 4 lata
Ja: - To się zdziwią. I myślisz, że nic nie było?
Ona: - No nie
Ja: - Tak w ogóle? Że nie przeczyścił komina?
Ona: - No nie
Ja: - Nie zajrzał do norki?
Ona: - NIE
Ja: - Nie wpakował paróweczki do bułeczki?
Ona: - NIE, NIE NIE. Może jakies macanki, nie wiem co kosciół dopuszcza przed slubem.
Ja: - Tam pewnie są pajęczyny
Ona: - Pewnie w noc poslubną juz pajęczyny zdjął
Ja: - Pewnie się tam przedzierał z maczetą
Ona: - Pewnie po minucie skończył
Ja: - Ja myślę, że zanim zaczął to już skończył. Ciekawe czy i on ma 'czystą duszę' nieskalaną grzechem
Ona: - Pewnie tak i musial dokonczyc palcem. On podobno jest bardzo religijny - a na stronie internetowej napisał, że połączył ich rap....
Ja: - No to na pewno nie był gangsta rap. Ciekawe czy widzieli wideo do 'candy shop' albo 'P.I.M.P.'
Ona: - No nie, to był SACRO RAP
Ja: - Rap rubika
Ona: - dokładnie DJ DŻIZUS
Ja: - MC God
Naszła mnie chwila refleksji.
Ja: - Nie powinno się chyba tego wysmiewać, bo przecież nie robią nic złego oprócz tego, ze to jest bardzo purytańskie i niemodne.
Ona: - A od kiedy to można wyśmiewać sie tylko ze złych rzeczy?!

piątek, 18 września 2009

517

Jadąc na spotkanie do koleżanki po drugiej stronie miasta przeżyłam cos niezwykłego. Była do podróż w czasie i przestrzeni.
W przestrzeni - bo jak się pojedzie na drugą stronę Wisły zwłaszcza w okolice bazaru różyckiego to wydaje się, jakby to był inny kraj. W czasie - bo się wydaje, że to kraj tak odległy, że w innej strefie czasowej, albo przynajmniej ze 30 lat temu.
Linią 517 jeździ wszelki przekrój osbowosciowy. Elyta wysiada w centrum, a klasa srednia i niższa (w tym ja) jadą dalej. Już gdzies kiedys o tym pisałam, ale zawsze mnie zastanawia po co te wszystkie beje tam jeżdżą? Bo przecież nie do pracy. Chociaż cholera wie... może tam jest jakis tajny zakład pracy i warunkiem przejscia na rozmowie kwalifikacyjnej jest podrapana gęba o zaróżowionym kolorycie oraz oddech wskazujący conajmniej jednego promila. Jeżeli mężczyzna ma mało w metryce to obowiązkowo powinien mieć masę żelu na włosach, jeżeli ma dużo w metryce to powinien mieć obowiązkowo tłuste włosy. Generalnie jest tak, że wszyscy oni wysiadają w okolicach Stadionu X-lecia lub na następnym przystanku przy Teatrze Powszechnym. Ostatecznoscią jest wysiadka przy Dworcu Wileńskim (to dla tych co przespali poprzednie przystanki).
Oto co udało mi się zauważyć podczas tej jednej podróży:
- koło mnie siedział gosć, który był ostro nabzdryngolony i własnie wykańczał którestam z kolei piwo (była godzina 12:03). Wysiadł przy stadionie - a gdzieżby indziej miał wysiąsc?
- teatr powszechny jest prawie zburzony, choć to pewnie jakis remont na który nie wygląda. Na przystanku było ogłoszenie "tanio stare kolejki elektryczne kupię" - nie wiem czy chodzi o zabawki, czy też mam uprowadzić cos z zajezdni kolejowej.
- w jednym z mijanych budynków była "składnica harcerska" - zawsze się zastanawiałam co jest w srodku i może kiedys wejdę. Jakby teraz ktos otwierał taki sklep to pewnie by go nazwał SKAUT SHOP bo polskie nazwy są od 20 lat niemodne. Nawet jeżeli sklep jest polski to się musi nazywać w języku lengłidż np. Top Secret, Simple czy Reserved. Wyjątkiem jest Gino Rossi - w języku nielengłidż bo sklep udaje italiano parmidżiano.
- na budynku tuż przed przystankiem Dworzec Wileński była tablica "UWAGA SPADAJĄCE TYNKI". Budynek nie był w remoncie, ani nic w tym stylu. Po prostu uczciwie ostrzegają, że to wszystko się sypie i możesz dostać w łeb!
Aha i bardzo ważne, Bar Ząbkowski jest cały czas czynny. Gdy pracowałam po sąsiedzku przez prawie 4 lata się tam stołowałam. Szczerze polecam tamtejsze dania. Oczywiscie wystrój z lat 80, ale podobno moda wraca. Weźcie dodatkowe 2 złote, bo często podchodzi tutejszy klient i prosi o kupienie pomidorówki lub krupniku.

I jeszcze co extra na temat:

wtorek, 15 września 2009

Święto telekomunikacji

Jakis czas temu w związku z pierwszą rocznicą śmierci papieża wszystkie instytucje oraz pojazdy komunikacji publicznej zostały oflagowane. Traf chciał, że akurat tego dnia jechałam do Łodzi w sprawach służbowych samochodem. Razem ze mną jechał R. - nasz pracownik, który pomaga nam na różnego rodzaju imprezach. Fajny, młody chłopak, tylko trochę gamoniowaty.
No więc wjeżdżamy do miasta (jednego z najbrzydszych w całej Polszy) i po dłuższej chwili milczenia R. przemawia.
R: - Dziś jest święto tej... TELEKOMUNIKACJI!
Wywaliłam galce i się pytam:  - Po czym wnosisz?
R: - Tramwaje i autobusy są oflagowane
Ja: - No to chyba ci chodzi o komunikację miejską
R: - No własnie tak
Ja: - Eeeee, ale to chyba nie dlatego
R: - No jak nie
Ja: - Po....ało Cię?! No pomysl jeszcze raz, przecież na budynkach też jest flaga
R. milczy przez dłuższy czas. Nie wiem czy się obraził, czy też się zastanawia. Za jakies 20 minut mówi wreszcie: - Chyba wiem co to za swięto
Ja: - No i?
R: - Rocznica smierci tego... no... PAPIEŻA!
I tak oto zostałam mędrcem nad mędrcami co oswiecił młodziana. :D

poniedziałek, 14 września 2009

Lubię/nie lubię

Lubię:
- książki o dziwnych rzeczach
- leżeć na kanapie przed telewizorem
- skandynawskie filmy
- ziemniaki pieczone w ognisku
- siedzieć na tarasie i rozwiązywać krzyżówki
Nie lubię:
- ludzi, którzy mówią z pełnymi ustami
- autobusowych pasażerów z kebabem
- piosenek męczonych w radiu dotąd, aż staną się hitem

Aha! i jeszcze nie znoszę jak ludzie się przedstawiają zdrobniale: jestem Paulinka, Kasieńka, Anetka albo Iwonka. Najgorzej jak to jest np. jakis mail służbowy i na dole mi się podpisuje taka jedna. Że niby co?!

czwartek, 10 września 2009

Przyznaję się! Po prostu ją lubię :)

Sami przyznacie, że i teledysk zajebiaszczy i muzyka fajna. W ogóle uważam, że Kylie rządzi!

środa, 9 września 2009

Po rosyjsku, czyli nie cyrylicą

Do panteonu gwiazd menedżerskich należy koniecznie zaliczyć jedną z moich szefowych (jakies miałam takie szczęscie do bab na kierowniczych stanowiskach), która to nie grzeszyła bystroscią umysłu.
Bardzo szybko zorientowalismy się, że nie będzie ona naszym autorytetem. Hitem było jej wystąpienie podczas spotkania z klientem, kiedy to omawialismy pomysły na nowe eventy z udziałem prominentów ze wschodu. Zastanawialismy się wówczas w jakim języku przygotować materiały promocyjne. Propozycje były trzy:
- po polsku (impreza w polszy)
- po angielsku (impreza międzynarodowa)
- po rosyjsku (goscie z Ukrainy i Rosji)
Po półgodzinnej burzy mózgów ustalilismy, że wszystko będzie po polsku. Klient nie był chętny, ale udało się przeforsować mysl, że w końcu to w naszym kraju odbywa się spotkanie więc porzadek musi być. Dodatkowo stwierdzilismy, że drugi komplet będzie w jęz. angielskim, a te ruskie sobie darujemy. W końcu to nie przyjeżdżają jakies jełopy, tylko goscie co i po angielsku potrafią gadać.
Osoby występujące (ja, BM - czyli brilliant mind szefowa, K - klient)
Ja: - Czyli zostajemy przy wersji polsko - angielskiej
K: - Tak będzie najlepiej
Ja: - Proponuję nie robić oddzielnych ulotek z inglisz i polisz verszyn, tylko jedną książeczkę i np. po lewej wersja polisz, a po prawej inglisz
K: - Wolałbym oddzielnie, wtedy można którejs wydrukować i zaoszczędzić
BM: - Racja
Ja: - Rozumiem, że rezygnujemy defininitywnie z tych po rosyjsku?
BM - Nie po rosyjsku tylko cyrylicą
Ja: - (półgębkiem) tak, tak
BM: - NIE po rosyjsku tyko cyrylicą
Ja: - (uspokajającym tonem) tak, zgadza się
Klienci zaczynają się dziwnie sobie przyglądać
BM: - NIE PO ROSYJSKU TYLKO CYRYLICĄ
Ja: - Zgadza się, cyrylicą nie drukujemy :)
I teraz pytanie. Czy po rosyjsku i cyrylicą to nie to samo?

poniedziałek, 7 września 2009

www.latającepsy.pl

W weekend na polach mokotowskich można było obejrzeć takie oto widowisko:
Gęba mi się cieszyła non stop :)

Stary grat a sprawa małżeńska

P. nie może zrozumieć mojej potrzeby posiadania własnego samochodu. Współwłasnosc nie zdała egzaminu i każdy chce użytkować automobil na własnych warunkach. Ja bym wolała jeździć bez nerwów. P. woli mieć cos w rodzaju pojazdu połączonego z obiektem kultu. Na zasadzie eksponatu (jak najmniej dotykać coby nie zniszczyć).
Zaproponowałam kupno drugiego dla mnie - jakiegos starego grata, co bym mogła sobie swobodnie jezdzić gdzie chcę i jak chcę. On się nie godzi, bo twierdzi, że nas nie stać (sic!).
Skończyło się na tym, że się nie dogadamy. Z moją szkodą niestety. Hazbend zagroził, że jak kupię grata to on od razu sprzedaje ten, który dopiero co nabylismy w salonie i będziemy jeździć tylko gratem. A wtedy znowu się zacznie traktowanie samochodu jako eksponat.
Ech, żebym to ja wiedziała, że przez małżeństwo będę ubezwłasnowolniona...

czwartek, 3 września 2009

Trędowata - czyli o tym jak już nie jestem Trendy

Przyszłam do pracy co by przekazać zwolnienie, które dostałam od dochtóra na całe 3 tygodnie. Najpierw ze swistkiem do kadr, a następnie z kopią do Menago. Pomyslałam, że tak będzie w porządku. W końcu ostatnio narzekała, że nie ma ode mnie wystarczających informacji, gdy przebywałam na zwolnieniu. Oczywiscie się z tym nie zgadzam, ale co będę dyskutować. Minę ma obrażoną, no i ogólnie wszyscy w pokoju unikają kontaktu wzrokowego ze mną. Nie wspominając o kontakcie werbalnym. Nie będzie to moje ulubione wspomnienie, ale cóż zrobić...
Na jedenastu lokatorów naszego pokoju (zgadza się mielismy przeprowadzkę i teraz siedzimy w takiej kupie) tylko jedna osoba się do mnie usmiecha i mówi niesmiało 'czesc'. Pytam się potem na osobnosci kolegi co się stało, że wszyscy tacy jacys spięci i udają, że mnie nie znają.
- Wiesz Menago jest wsciekła, że idziesz na te zwolnienie. Pozwoliła sobie nawet na głosne skomentowanie pt. 'No to ch...owo'
- Ale nie powinna być tym zaskoczona. W tym stanie (zwanym błogosławionym) to jest dosyć normalne. - odpowiadam.
Ma się rozumieć, że w tej sytuacji lepiej się nie narażać i nie nawiązywać żadnego kontaktu ze mną.
Nie dalej jak miesiąc temu rozmawiałam z główną Dyrekcją na temat mojego chodzenia do pracy, że różnie to może być bla, bla, bla. Ustalilismy, że to Menago załatwi ew. jakies zastępstwo, które będę mogła przyuczyć na czas mojej nieobecnosci. Zastępstwa nie załatwiła no i ogólnie udawała, że nie widzi jak rosnę, a teraz obudziła się z ręką w nocniku.
Uczciwie mówiąc jakbym to miała opisać po swojemu to pierwszy akapit składałby się tylko z niecenzuralnych słów!

wtorek, 1 września 2009

na dzisiejszy wieczór

Dlaczego nie będę niczyim szefem?

Wchodzi Pani Dyrektor do naszego gabinetu.
D: - No i jak tam dziewczyny co słychać?
Menago: - Wiesz potrzebne będą twoje podpisy na fakturach, bo byłam w ub. tygodniu w Kielcach, a jutro jadę do Rzeszowa na tę konferencję, co o niej rozmawiałysmy.
W tym momencie oblewa mnie zimny pot. Przecież to ja byłam w ubiegłym tygodniu w Kielcach i to ja jutro jadę do Rzeszowa. Czemu ta franca przypisuje sobie moje prace? Minę mam zbaraniałą i zastanawiam się czy się odzywać. No i w ogóle o co chodzi?! Czy menago jako kierownik działu ma prawo mówić, że cos zrobiła, skoro tego nie zrobiła? Decyduję się nic nie mówić. Na moim podwórku podpierdalanie było uznawane za najgorsze przestępstwo. Czekam aż dyrektor wyjdzie. Rozmowa toczy się dalej, a ja w niej nie uczestniczę. W końcu zostajemy same - w sensie we cztery w pokoju, czyli sami pracownicy i Menago. Czekam aż B. i K. wyjdą żebym miała okazję pogadać na osobnosci z Menago. Ta oczywiscie unika kontaktu wzrokowego ze mną, ale to tylko trwa chwilę, bo potem to już na bezczela zagaduje, udając, że nic się nie stało. W końcu pytam się:
ja: - Dlaczego powiedziałas dyrekcji, że byłas w Kielcach i że to ty jutro jedziesz do Rzeszowa?
M: - A nie wiem, jakos tak wyszło.
Ja: - Na to wychodzi, że ja tu nic nie robię?!
M: - Wiesz, ja to zrobiłam bezwiednie. Następnym razem będę pamiętała.
No i pamięta. Mam spokój przez 3 miesiące. Do czasu, aż nie przychodzę z nowiną, że w naszej konferencji wezmą udział przedstawiciele ministerstwa i że w ogóle super, bo oni nie chcą się pojawiać na tego typu imprezach. Menago od razu dzwoni do Pani Dyrektor.
M: Wyobraź sobie, że załatwiłam Ministerstwo!!
I tu znowu moja zbaraniała mina, bo co? Mam wyrwać jej słuchawkę i powiedzieć, że to nieprawda i że ta wiedźma znowu sobie przypisuje moje zasługi? To bez sensu. Ja z dyrekcją nie biegam na obiadki, kawki, herbatki... Nie komplementuję wspaniałej figury, pięknych butów i sukienek. Nie powtarzam jakie ma mądre i ładne dziecko - choć trzeba przyznać, że dzieciak jest OK. Jednak takie zachowanie jest do mnie nie podobne. No i ja zasadniczo nie robię takich rzeczy. Jakies to takie lizusowskie jest. Tym razem już nic nie mówię. Nie ma to sensu. Odkryłam dlaczego Menago jest moim kierownikiem mimo wykształcenia na poziomie szkoły sredniej i braku znajomosci języka.
Odkryłam też cos równie ważnego - przyczynę dlaczego ja nigdy nie będę kierownikiem.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Adrian Lux - Can't Sleep

Niedzielne popołudnie

Niedzielę spędziłam w gronie przyjaciółek z czasów studenckich. Rozmowa krążyła w kierunku macierzyństwa, dzieci, rodzicielstwa itp.
Obserwując zachowania dziewczyn będących matkami nabrałam mnóstwo wątpliwosci - teraz już może na to za późno,ale pojawiły się pytania: Czy będę dobrą matką? Przecież z natury jestem bardzo niecierpliwa, a na dodatek krzykliwa. Na domiar złego nie przepadam za dziećmi. Niecierpię też innych matek. Denerwują mnie, gdy wystawiają swoje dzieci do zawodów. Kto pierwszy zacznie chodzić, a kto pierwszy zrobi doktorat w przedszkolu?
A co jeżeli nie poczuję tego instynktu? Wszyscy mówią, że z chwilami narodzin dziecka cos się we mnie zmieni. A co jeżeli się nie zmieni? Czy zostanę wyklęta przez otoczenie? Kobiety w szczególnosci są skłonne do rzucania kamieniami.
Dla przykładu dowód fabularny:

wtorek, 25 sierpnia 2009

across the universe

Kiedyś Laibach, a teraz Fiona. Jakoś tak leży mi ta nuta.

piątek, 21 sierpnia 2009

Jak wkurzyć kolegę/koleżankę z pracy

To bardzo proste! Wystarczy zadawać dzień w dzień te same pytania.
Czyli:
1. Jak się nagrywa płyty? (moja odp.: - w tym komputerze nie ma nagrywarki. - NO TO MOGŁAŚ POWIEDZIEĆ!!)
2. Gdzie są płyty? (leżą przed nosem pytajnika na biurku, tym razem nie zdecydowałam się udzielić informacji)
3. Gdzie są naklejki na płyty? (tam gdzie wszystkie materiały biurowe)
4. Jaki jest do mnie numer telefonu? (?!)
5. Jaki jest numer telefonu na recepcję? (?!)
6. Jakie jest hasło do firmowego komputera? (takie samo od trzech lat)
7. Gdzie są koperty? (tam gdzie te cholerne naklejki)
8. Skoro w szafce to w której?
9. Skoro w tej małej to na której półce?
I kiedy już cierpliwie odpowiesz na wszystkie pytania i jesteś szczęśliwa, że przyszłaś komuś z pomocą - to co się czeka nazajutrz?
1. Jak się nagrywa płyty?...

Aha i na koniec dnia jeszcze trzeba zareagować na larum ze strony koleżanki, że DRUKARKA SIĘ ZEPSUŁA!! DZWOŃCIE DO SERWISU (nie zna numeru). Okazało się, że po prostu papier się skończył w podajniku.

To się nazywa wyuczona bezradność.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Nerwice natręctw

Czy wy też je macie?
Ja na ten przykład przy nalewaniu wody do czajnika zawszę liczę minimum do 10 (żeby się nalała odpowiednia ilość wody).
Po drugie to sumuję cyfry w rejestracjach samochodów - dobrze by było, gdyby były podzielne jak 27 (nie muszą być parzyste). Jak już je zsumuję to dodaję do liczby, która jest na rejestracji. I tak sumuję dalej...
Aha i w poczekalni liczę płytki itp.
Jest tego więcej, ale wstyd pisać.
I co? Niezły ze mnie sajko, nie?

sobota, 15 sierpnia 2009

No i już po...



Warto było to zobaczyć...







UWAGA: zdjecie powyżej nie było w żaden sposób "rasowane" - to po prostu tak wygląda.
Nieźle, co?!