piątek, 27 listopada 2009

środa, 25 listopada 2009

Zakały

Nie żebym była z tym jakoś prywatnie związana, ale jakoś mnie poruszyła wiadomość o odwołaniu prezesa kolei mazowieckich. Z tego co powiedzieli w wiadomościach to facet w ciągu dwóch lat wyprowadził spółkę z gigantycznego długu (20 mln PLN) i obecnie pracował nad restrukturyzacją całego tego burdelu. Kiedy zaczął się tym interesować to zadziałały związki zawodowe i gościa odwołano.
Przez te zakały nadorowe (tj. ZZ) spółka pewnie upadnie i za parę miesięcy, ileś tam tysięcy ludzi pójdzie protestować pod siedzibę premiera, ministerstwa infrastruktury i wszystkie inne miejsca, gdzie można zablokować ruch samochodowy i wkurwić mieszkańców. Oczywiście będą się domagali pracy i chleba!
Nieroby jebane!

A tu w skrócie o tych przepychankach: http://wyborcza.pl/1,94898,7290608,Szukaja_nowego_szefa_Kolei_Mazowieckich.html

poniedziałek, 23 listopada 2009

O lektorach

Skoro już w polszy istnieje ten unikatowy sposób prezentowania filmów i zamiast napisów mamy lektorów, to nie przychodzi nam nic innego, jak przyzwyczaić się do tych dziwnych głosów zagłuszających aktorów. Poza tym lepsze to niż dubbing.
Mam jednak ogromną prośbę do dystrybutorów lub właścicieli studiów filmowych (czy kto tam zarządza tymi "czytaczami"), aby nie zatrudniali niektórych osób.
Bo o ile zniosę Janusza Kozioła i nie przeszkadza mi Janusz Szydłowski, a najlepszy jest Andrzej Matul (pewnie głównie za Muppety), to po prostu nie jestem w stanie zdzierżyć Jacka Brzostyńskiego i Tomasza Knapika.
Knapik powinien pozostać przy czytaniu filmów na VHS - do tej pory Terminator w mojej głowie mówi jego głosem.
Brzostyński ubzdurał sobie, że koniecznie musi wyraziście interpretować tekst, który czyta. Na dodatek chyba jest najtańszy i teraz to lektor co drugiego filmu. Już wiem dlaczego seriale, które są hitami zagranicą u nas nie mają powodzenia. Tym tłumaczę jakąś marginalną oglądalność "Chirurgów". W linku próbka w wykonaniu tego Pana. 

p.s.
A tu lista głosów i skojarzeń z nimi:
Stanisław Olejniczak - drewniany głos "Allo, allo"
Maciej Gudowski - chyba na zawsze pozostanie panem od "Dynastii"
Mirosław Utta - ostatnio słyszałam jak kaleczy angielski podczas czytania "Top Gear"
Henryk Pijanowski - znienawidzony głos z dzieciństwa
Xawery Jasieński - mieszkańcom warszawy znany jako "człowiek-metro"

czwartek, 19 listopada 2009

Lenię się...

... z powodu choroby. Co jakiś czas wyglądam tylko nerwowo za okno czy juz stoją pod domem wozy transmisyjne z TVN24 co by ogłosić światu, że oto kolejna ofiara śmiercionośnego wirusa ukrywa się przed otoczeniem.
Śmiejemy się z małżem, że zabawnie by było gdyby podali wszystkim tę nieprzetestowaną szczepionkę, a ludziska zaczęłyby się zamieniać w mutanty jak w I'm legend.
Wtedy to byłby dopiero nius!

czwartek, 12 listopada 2009

Jaka to klasa?

Drogie dziatwy,

Dawno dawno temu, kiedy szkoła podstawowa liczyła osiem klas, a średnia cztery, ciocia Tradycja przemierzała codziennie drogę do innego miasta w poszukiwaniu wiedzy. Droga ta pełna była pokus i różnych innych przypadków, w wyniku których tejże właśnie wiedzy nie otrzymywała. Wyjście z domu do szkoły nie zawsze oznaczało, że ciocia Tradycja dotrze na lekcje. Stały ku temu liczne przeszkody w postaci koleżanek i kolegów na stacji PKP lub innych koleżanek i kolegów na drodze między stacją PKP, a szkołą. Wszyscy oni zachęcali do obrania innej drogi. Zachęta wyglądała mniej więcej tak:
- Idziesz do szkoły?
- Idę? A co? Masz jakąś alternatywę?
- Mam. U mnie w domu nikogo nie ma.
No i do szkoły nie szłam. Zresztą nie ja jedyna. Z czasem grupa wagarowiczów stała się bardzo zwarta i wzajemnie namawiająca do złego.

Był taki rok, kiedy wiosna zaczęła się wyjątkowo wcześnie i jakoś nie było mi po drodze do szkoły. Taki stan utrzymywał się przez trzy tygodnie. Siedzenie w parku, bądź oglądanie filmów u kolegi na chacie wydawało sie znacznie bardziej atrakcyjnie niż pisanie zadań z rachunkowości.  Kiedy jednak wychowawca ogłosił, że za tydzień odbędzie się wywiadówka to jakoś od razu nabrałam chęci do chodzenia na lekcje i nadrobienia wszelkich zaległości.

Nadszedł sądny dzień. Wiedziałam, że będzie kiepsko i mimo dobrych ocen w dzienniku, moje nieobecności sprawią, że będę miała wyjątkowo przejebane. Siedzę sobie zatem cichutko w pokoju i czekam na informację jak to ze mną chujowo i że teraz to już pewnie nie wyjdę na żadną imprezę. Ojciec wrócił, ale jakoś dziwnie cicho - nie wołają mnie, nie wrzeszczą, żadnego "olaboga' i tym podobnych. No to skradam się pod drzwi rodziców i słyszę taki oto dialog pomiędzy matką, a ojcem:
M.: - No i jak? Dobrze się uczy?
O.: - Bardzo dobrze.
M.: - A zachowanie dobre?
O.: - Wychowawca się nie skarżył.
M.: - A na wagary nie chodzi?
(tu adrenalina wyrywa mi serce z klatki)
O.: - Nie
Myślę sobie "łotdefak?!" Rozmowa się skończyła.
Za godzinę przychodzi do mnie przyczajony ojciec i mówi tak:
- Ty! Do jakiej ty klasy chodzisz, bo nie trafiłem?!

wtorek, 10 listopada 2009

10 przypadkowych faktów o Tobie

Na forum-humorum znalazłam taki oto wątek: http://forum.gazeta.pl/forum/w,384,94683471,94683471,10_przypadkowych_faktow_o_Tobie.html

1. lubię jeść parówki, chociaż są niezdrowe
2. nie znoszę jak ktoś gryzie wełnę
3. moja siostra ma schizofrenię i depresję, a ja nie umiem jej pomóc
4. jestem dobrym człowiekiem
5. a z drugiej strony krzywdzę najbliższych i jestem dla nich okrutna
6. w pracy zgrywam swojaka i udaję, że ze mnie brat-łata
7. dlatego nigdy nie awansuję
8. powinnam robić coś konstruktywnego zamiast grzebać w necie
9. denerwuja mnie matki-polki i ich dobre rady
10. lubię filmy na podstawie książek Danielle Steel

A jakie są przypadkowe informacje o Was?

Co za absurd!

Matka moja jest mistrzem prowadzenia rozmowy w taki sposób, żeby mnie wkurzyć. Potrafi też sprowadzić dialog do absurdu. Jest mistrzem, bo potrafi wkurzyć również mojego małża, a z nim to naprawdę nie jest prosta sprawa.
W efekcie naszej dyskusji się pobeczałam. Ale od początku...

Dzwonię do niej żeby zapytać co słychać, bo jutro mamy do niej podjechać zawieźć zdjęcia dla rodziny z Łodzi (a rodzice wybierają się do nich z odwiedzinami).
A ona do mnie, że się dobrze czuje dopóki ja nie przyjeżdżam i jej nie wkurwiam. I że ostatnio była miła, rodzinna atmosfera, dopóki nie zwróciłam jej uwagi, ze karmi dzieci słodyczami.

No to ja do niej od nowa, że moja chrześnica nie chciała jeść obiadu a potem zjadła 5 kawałków ciasta i różnych ciastek w czekoladzie i nikt tego nie kontrolował. Wręcz przeciwnie dziadkowie (czyli moi rodzice) ją zachęcali. Przecież wiadomo, że dzieciak nie będzie chciał jeść obiadu, skoro wie, że dostanie zaraz dużo słodyczy.

W międzyczasie matka zaczyna mnie już przekrzykiwać, że
ja mam ją za nic,
ona jest wyrodną matką,
ciągle ją krytykuję (tu się trochę zgodzę).

No to ja, żeby mnie nie przekrzykiwała.

Na co ona złośliwie wrzeszczy, że w takim razie to ona już teraz siedzi cicho JAK TRUSIA i że mogę znowu swoje pomyje na nią wylewać.

Na co ja powiedziałam, że w takim razie rozmowa nie ma sensu i się rozłączyłam.

I teraz co zrobić?! Płyty muszę zawieźć, bo obiecałam ciotce nagrać zdjęcia. Jak nie pojadę do matki to będzie poza tym afera na całego i obraza majestatu.

Kurwa kurwa kurwa.

piątek, 6 listopada 2009

Wychodne

Wracając do starych czasów kiedy to współpracowałam z J. - jakby ktoś nie wiedział o co chodzi to więcej info znajduje się tu.
J. miała zwyczaj zarzynać fizycznie i psychicznie swoich pracowników. Tzn. coś musiało być zrobione i tyle! Inaczej można było się nastawić na publiczne szykany z jej strony. Inni pracownicy też narzekali, ale nikt z tym nic nie zrobił. Bo przecież można zaskarżyć o mobbing, ale wtedy cierpi głównie pracodawca, a nie konkretna osoba.
Nie interesowało jej ani to, że zorganizowanie imprezy na 500 osób to praca dla większej ilości pracowników, aniżeli trzech; ani tez to, że potrzeba na to czasu (przynajmniej tydzień). Grafik pracowników był tak wypełniony, że trzeba było organizować jedną imprezę za drugą przy tym samym nakładzie osobowym. Doszło do tego, że przy jednej z imprez byliśmy 50 godzin non-stop w pracy. Oczywiście bez jakichkolwiek gratyfikacji. Ciepłego słowa też człowieku nie uwidziałeś. Za to na drugi dzień dostaliśmy opierdol, że jacyś tacy jesteśmy nieprzytomni!

Był to czas, kiedy już na stałe nosiłam przy sobie pismo z wypowiedzeniem. Któregoś dnia postanowiłam, że koniec tego dobrego i dłużej nie zniosę tej męczarni. Mówię do mojej koleżanki (tej która obecnie jest moim menago):
Ja: - Idę złozyć wypowiedzenie! Mam tego serdecznie dosyć!

Koleżanka: - Nie rób tego, ona za chwilę planuje stąd odejść i wtedy będziesz żałowała.

Ja: - Ale ja już dłużej nie zniosę takiego traktowania i zastraszania.

Koleżanka: - Poczekaj jeszcze miesiąc. Jak się nic nie zmieni to wtedy złożysz wymówienie.

Koleżanka miała rację.
Miesiąc później wracamy z konferencji a tam wiadomość na skrzynkach e-mailowych od J. "Z dniem dzisiejszym złożyłam wypowiedzenie. Niestety nie pożegnam się z wami, gdyż macie dziś wychodne".

To wychodne to mi najbardziej przypadło do gustu!

Czas pokazał swe ironiczne oblicze - koleżanka awansowała potem na menago i przejęła od J. styl zarządzania.

czwartek, 5 listopada 2009

Gaduła

Małż pojechał do punktu wymiany opon. Pracownik tegoż punktu jest już o godzinie 9.00 mocno zdegustowany (chyba tym, że ma dwa razy w roku nawał pracy).

- Ile za wymianę?
- Wymianę czego?
- No za wymianę opon.
- Na stalowych felgach stówę.
- A trzeba się umawiać?
- Trzeba.

Ten facet chyba nie lubi udzielać informacji. Hazbend pojedzie gdzie indziej, gdzie sie można umówić za 80 zeta.

wtorek, 3 listopada 2009

Potomek a sprawa siłowni

Dzisiejszy wpis powinien się pojawić na zaprzyjaźnionej stronie za-co-ona-sie-obrazila.
Mój czas zbliża się, choć chyba małymi krokami, bo mi się to ciągnie, jakbym już w tej ciąży była z rok. Małż zaczął snuć swoje plany, kiedy to na świecie pojawi się nowy członek rodziny. Nie są to bynajmniej plany jak pomóc żonie, kiedy narodzi się mały ssak.
Ostatnio P. zabił mnie pytaniem:
P.: - Czy sądzisz, że jak się dziecko pojawi już na świecie to będę mógł chodzić na siłownię?
Ja.: - Nie wiem. Nie jestem prorokiem.
Oczywiście w duchu jestem już wkurwiona, bo:
1. Nie wiem przez jaki czas będę udupiona zupełnie w chałupie,
2. Przez cały dzień będę uwięziona przy małym dziecku bez możliwości specjalnych manewrów i pomoc Małża gdy wróci z pracy będzie dla mnie bardzo wartościowa - chociażby wtedy, kiedy pójdę się wykąpać,
3. Jego zniknięcie trzy razy w tygodniu na dwie godziny to dosyć dużo, biorąc pod uwagę, że i tak cały dzień będzie w pracy,
4. Czy to nie wkurwiające, że jego największym problemem w tej sytuacji jest JEGO SIŁOWNIA?!

P. oczywiście nie zrozumiał mojej złości i myśli, że jestem nietolerancyjną babą. A ja się martwię czy dam sobie radę z dzieckiem. Przecież ja nie przepadam za dziećmi i nie umiem się z nimi dogadać nie wspominając o opiece nad nimi. Poza tym jakoś mi się wydaje, że takie pytania są nie na miejscu. Przecież ja przez cały rok odmawiam sobie wielu przyjemności ze względu na potomkę. Powiedziałam Małżowi, że sprawił mi przykrość, ale się nie przejął.