wtorek, 23 listopada 2010

cmok cmok

Oj zapuściłam się w pisaniu przez tą pracę. Ale co zrobic, skoro obecny szef normalny (w miarę, bo szefowie to nigdy nie są zupełnie normalni).
Z ciekawostek: mamy w pracy parę, a konkretnie w pokoju.
Ciągle są buziaczki, uściski, papatki i takie tam. Oprócz tego rozmawiają ze sobą jakby byli niepełnosprawni umysłowo.
- A czy moja minia zjadła dziś śniadanko? (w osobie trzeciej do siebie mówią ofkors)
- A czy mój misiaczek ukroił sobie pomidorka?
- Gdzie idziesz? (cmok)
- Do kibelka (cmok), a ty gdzie? (cmok)
- Do kuchni (cmok)
- No to (cmok) spotkamy się (cmok) za chwilę (cmok)

Niestety nie wytrzymałam i zwróciłam im uwagę, że nie da się pracować w takich warunkach, bo dla pozostałych współpracowników jest to sytuacja krępująca.
Myślicie, że dobrze zrobiłam?

czwartek, 2 września 2010

O mobbingu

Polecam artykuł z wczorajszego Dużego Formatu na temat mobbingu. Czytałam z wypiekami na twarzy prawie swoją historię. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że tak jak główne bohaterki pozwoliłam na to, żeby się ktoś nade mną wyżywał. Najgorzej, że to rysuje psychę i zostaje na długi czas.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Postronny obeserwator

Mam to szczęście (albo i nie), że siedzę w pokoju razem z moją byłą menago.
Wczoraj byłam świadkiem jak po kolei krzyczała (sic!) na swoich pracowników.
Pierwszy dostał ochrzan za to, że się nie dopytał w jakiej sprawie dzwoni baba z banku do menago (okazało się, że to jakieś prywatne sprawy i baba słusznie nie chciała opowiedzieć)
Drugi dostał ochrzan, że nie poinformował menago, iż nie będzie dziś dyrektora. Przy czym ten człowiek ten nie był to wcale a wcale sekretarzem dyrektora i nie miał obowiązku nikogo o niczym informować.
Na szczęście na koniec dnia menago postanowiła przemówic ludzkim głosem i zwolnić pracowników 15 minut wcześniej do domu.
Czyżby wyrzuty sumienia?

niedziela, 29 sierpnia 2010

Jaka jest prawda?

W pracy rewolucje. Wprowadzają nowe pomysły i z tego tytułu mieliśmy spotkanie z preziem, podczas którego prezio zachwalał sukcesy jakie osiągnęła nasza firma. Zwłaszcza w zakresie finansowym. Same ochy i achy, gdyby nie to, że miesiąc temu zwolnił dyrektora wydawniczego z powodu... słabych winików finansowych.
I co o tym myśleć?

środa, 25 sierpnia 2010

Nostradamus

A. przygotowuje zapytanie dla hotelu jeżeli chodzi o organizację imprezy, ale potrzebuje ostatecznej listy gości, którą sporządza J.
A. do J. - Słuchaj J.! zaraz do mnie zadzwonią z hotelu
Ja: - A ty co? Prorok jakiś?
I znowu wychodzi na to, że nie mogę usiedzieć z zamkniętą gębą :(

niedziela, 22 sierpnia 2010

Po powrocie

I tak minęły jak z bicza strzelił pierwsze trzy tygodnie w pracy.
Z dobrych niusów - menago już nie jest moim menago (automatycznie mniej mi działa na nerwy). Teraz cwaniakuje przed innymi. Ostatnio zabłysnęła złotą myślą, że "gardzi biedą". Kiedy powiedziałam, że idę zobaczyć czy są jakieś fajne ciuchy w Orsay'u to popatrzyła na mnie z niesmakiem dodając, że "ona tam nie chodzi". No i dobrze - przynajmniej się nie spotkamy.
Ze złych wiadomości - wszyscy mnie denerwują. Duża część pracowników działu wznosi się na wyżyny w dupolizostwie. Komplementują dyrektorkę działu jaką to ma świetną sukienkę i że w ogóle jest zajebiście trendi itd. A wszystko to na poziomie trzynastolatków. Oprócz tego nieustannie trwa nieoficjalny konkurs pt. Kto zgrywa najbardziej wyluzowanego. Panny prześcigają się w opowieściach ile to towarów wyrwaly w sobotę na klabingu - a ja patrząc na nie myślę sobie wtedy: nie widziała dupa słońca!

środa, 4 sierpnia 2010

Lepsze hity czy psychole?

Włączam Ci ja ostatnio telewizję z mocnym postanowieniem oglądania czegoś innego, niż wycieczki z zakładu psychiatrycznego, które koczują pod pałacem namiestnikowskim i trafiam na super/hiper wypasiony koncert KITY NA CZUCIE czy KIŁA MUZYKI (łotewer - żeby nie reklamować). Wychodzi trzech prowadzących, którzy mają za zadanie koniecznie dobrze się bawić. Widać, że się towarzycho męczy, ale najważniejsze to skupić się na zadaniu - czyli dobrze się bawić z wymuszonym uśmiechem na facjacie. Wychodzi zatem na scenę trzech pajaców (a dokładniej dwie pajacowe i jeden pajac) i po pierwsze, zaczynają jakieś tańce paralityków do muzyki, która przypomina dźwięki z tartaku połączone z wałem korbowym, po drugie wykrzykują do tłumu dobrze się bawicie? A skąd niby ci biedni ludzie mogą wiedzieć, toż przecież impreza się właśnie zaczęła. Potem jest juz tylko gorzej, koncert każdego z wykonawców jest męczący dla ucha i dla oka. Z ciekawości oglądam chwilę dłużej i co słyszę - Ci biedni prezenterzy myślą, że mają wyłączone mikrofony i wydzierają się do nich z całych sił, że aż sapią.
Z tego wszystkiego to i ja się zmęczyłam i muszę przełączyć na psycholi pod pałacem. 

środa, 21 lipca 2010

Znowu o tym jak nas robią w ch...

Przeglądając portal Wirtualne Media natknęłam się na taką ofertę 'pracy': płatny warsztat dziennikarskiej szkoły TVN24.
Oto co proponują:
- 4 tygodniowy warsztat dziennikarstwa informacyjnego
- w każdym tygodniu 5 dni nauki (włączając weekendy)
- liczba godzin min. 200 h/m-c
- terminy: sierpień/październik 2010
- cena: 3.000,- PLN

Drogi zarządzie TVN, czy wy przypadkiem już nie wykraczacie poza ludzką bezczelność? Uważam, że lekkim przegięciem jest wykorzystywanie stażystów do wszystkiego nie płacąc im ani grosza. Przecież taka praca też zasługuje na jakieś gratyfikacje, ale wymagać jeszcze płacenia za 'kurs' więcej niż za semestr na Uniwerystecie Warszawskim to chyba już przesada, nieprawdaż? Ludzie przyjdą, bo ich mamicie 'Dla najlepszych możliwość zatrudnienia!'. Ale powiedzmy sobie szczerze, że ostatnio idziecie w taniochę. Zamiast wysłać dziennikarzy na miejsce zdarzenia to tylko apelujecie do ludzi, żeby przysyłali wam zdjęcia i maile na platformę KONTAKT. Zaniast kupić od TVP skróty meczów pokazujecie zdjecia. Jakbym chciała pooglądać zdjecia, to bym sobie kupiła Przegląd Sportowy.
Oj wieje tandetą.
Oto co proponuję, żeby można było jeszcze bardziej oszczędzić:
1. Zamiast kupować "dr Housa" ogłoście konkurs na najlepszego sobowtóra. Zwycięzca będzie mógł ZA DARMO wystąpić w pierwszym sezonie. :)
2. Zamiast programu interwencyjnego "UWAGA" zaproponujcie widzom plebiscyt na reality show "Życie Twojego sąsiada". Autor najlepszego filmu znajdzie swoje nazwisko w napisach końcowych!! Oczywiście tym razem nie będzie musiał za nic płacić. Dobrotliwa telewizja zaoferuje mu to bezpłatnie...

Oczywiście jeżeli będziecie chcieli skorzystać z moich pomysłów,  to uprzedzam - za darmo ich nie oddam!

wtorek, 20 lipca 2010

O tym jak nas wszyscy robią w ch...

Ogłoszono wczoraj, ze Telewizja Polska po kilku latach strat po raz pierwszy zanotowała zysk. Wprawdzie to dopiero sześć miesięcy tego dobrobytu, ale warto w tej sprawie zwołać konferencję prasową, podczas której prezes się puszył i cieszył, że takie kokosy publiczna tiwi zgarnia. Informacja ta była jedną z głównych w 'Panoramie'. Niestety nie pochwalił się jak to się stało, że los biednej instytucji tak się odmienił.

Ale skoro on nie chce tego wyjawić, to zrobię to ja! Otóż oglądam sobie dziś dwójkę, gdzie gościem programu jest Krystyna Janda. To jest taka formuła, że codziennie w studiu jest inna gwiazda, a prowadzący prowadzi wywiad 'na kolanach', ale mniejsza o to, jaka jest jakość pytań zadawanych przez prowadzących (bo oni się zmieniają), nagle w połowie rozmowy pani prezenterka urywa rozmowę i odwraca się od gościa mówiąc do mnie 'A czy ty masz jakieś pytanie do naszego gościa? A może chcesz go pozdrowić? A może w ogóle chcesz kogokolwiek pozdrowić? Wyślij sms-a na numer..., a twoja wiadomość pokaże się na dole ekranu.'
Następnie leci zajawka innego konkursu sms-owego, a może i tego samego tyle, że tu mówią o nagrodach. Potem rozmowa jest dalej kontynuowana jakby nigdy nic. Na miejscu takiego gościa poczułabym się trochę głupio. Zdaję sobie sprawę, że to jest montowane, ale wygląda idiotycznie. Ważne, że ludziska wysyłają sms-y i kasa do wielkiej skarbony leci.

Konkursy sms-owe TVP to jest w ogóle wielkie naciągactwo, które powinno być karalne. Zobaczyłam w telewizji reklamę 'Wyślij JEDEN sms, a będziesz mógł wygrać VOLVO S40'. Myślę sobie - A co mi tam. Wyślę! Może się uda!
Sekundę po wysłaniu wiadomości dostaję info zwrotne:
'Gratulacje grasz o samochód',
po dwóch sekundach. 'Wyślij sms-a zwrotnego, aby 40-krotnie zwiekszyć swoje szanse'.
Robię eksperyment i wysyłam. Ciekawe czy mi znowu coś przyślą. Nie myliłam się.
Za następne dwie sekundy 'Chesz wygrać ubezpieczenie samochodu?' Wyślij sms o treści "Ubezpieczenie"'
Tym razem nic nie wysyłam.
A po 30 minutach 'Pamiętaj, że możesz ubezpieczyć samochód za darmo' (hehehe, a sms-y to co? za darmo?).
A wieczorem siedzę sobie ze znajomymi, dzwoni telefon, odbieram i.... nie zgadniecie kto to?
'Tu Telewizja Polska, nie zwiększyłeś jeszcze swoich szans na wygraną. Konkurs trwa jeszcze tylko godzinę. Wyślij szybko sms o treści OSTATNIA CHWILA. Za chwilę otrzymasz sms-a, wystarczy wysłać tylko wiadomość zwrotną'. 
Wychodzi na to, że przez dwa głupie sms-y nigdy się od nich nie uwolnię.

W drugiej części 'o tym jak nas robią w ch...' opowiem o pewnym prywatnym nadawcy, co to wykorzystuje swoich widzów, do robienia programów.

piątek, 9 lipca 2010

Wkrótce świeże wiadomości

... i doniesienia z frontu pracowego. Za niecały miesiąc wracam do kieratu. Wprawdzie na 6 godzin dziennie, ale i tak może być ciekawie! Już się nie moge doczekać, aż będzie o czym pisać - a dla Was szanowni czytelnicy czytać. Bo sami musicie przyznać, że ostatnio wiało nudą :D

piątek, 2 lipca 2010

Apel do narodu

Zobaczyłam dziesiejsze sondaże i się mocno przestraszyłam!

Apeluję zatem do narodu, aby nie wybierali po raz kolejny człowieka z chorymi ambicjami, tego który deklaruje głęboką wiarę, ale szczerze nienawidzi bliźniego.
Ja juz nie mówię, żeby głosować za jego oponentem, ja po prostu apeluję, żeby głosować przeciwko Kaczyńskiemu.

czwartek, 24 czerwca 2010

Glupia empatia

Głupie to, ale często jest mi za kogoś żal.
Zacznijmy od tego, że wczoraj w parku obok mojego osiedla była duża impreza pt. Noc Świętojańska Warsa i Sawy. Niestety wiało i kropiło, więc nie poszłam, pomimo szczerych chęci. Małż poszedł z oseskiem na spacer i powiedział, że było mało ludzi na tej imprezie. Pomyślicie pewnie, jaki to ma związek z moją osobą? Otóż jak tylko się o tym dowiedziałam, to zrobiło mi się przykro, że organizatorzy imprezy postarali się, nagłośnili sprawę, zaprosili zespoły, kabarety, a tu nikt nie przyszedł. No może nie tyle nikt, co bardzo mało luda. Pewnie w przyszłym roku takiej imprezy nie zorganizują.

Po raz drugi moja głupia empatia dała znać, gdy zobaczyłam w telewizji sztab wyborczy Kornela Morawieckiego. Otóż w sztabie oprocz kandydata było może z 5 osób (pewnie rodzina). I znowu wyszło krzywo, bo mi się zrobiło bardzo żal, że w takich sztabach gajowego, czy hodowcy zwierząt futerkowych dzikie tłumy, a u dziadka Kornelcia 5 (sic!) osób. Na moją na głos wypowiedzianą opinię, małż odpowiedział, że mógł facet nie kandydować. No mógł, ale z drugiej strony to skądś te 100 tysięcy (czy ile tam było potrzeba) podpisów wytrzasnął, a jak przyszło co do czego to został sam. Pewnie nawet ci klakierzy, co go namawiali do kandydowania się gdzieś pochowali. Oni zniknęli, a mnie było przykro.
Chore to.

czwartek, 10 czerwca 2010

O co chodzi matkom?

Pisze do mnie pewna koleżanka, której dziecko urodziło się dwa miesiące przed moim. Co jakiś czas wymieniamy się informacjami. Co robić gdy dziecko nie chce jeść, a co robić gdy nie chce spać i takie tam podobne fascynujące tematy. ;)
Ostatnio przysłała mi zdjecia swojego dziecka i poprosiła mnie, abym przysłała zdjęcia swojego. Oczywiście jej mała jest bardzo fajna i ładny z niej dzieciaczek. Napisałam jej to w odpowiedzi wysyłając zdjęcia mojego dzieciaka. No i tu jest problem, bo w odpowiedzi dostałam szereg uwag odnośnie mojej córki.
Po pierwsze: czemu dziecko ma nie obcięte paznokcie (ma obcięte, tyle że odrosły)
Po drugie: czemu dziecko ma na sobie za duże ubranko (żeby nie drażnić naczyniaka, który ma na ciele).
Oczywiście nie zamierzam się koleżance z niczego tłumaczyć, bo nie muszę. I tu jest problem z matkami. Czy one ZAWSZE muszą robić zawody które dziecko ładniejsze i które się szybciej rozwija? Przecież dla każdej matki to jej dziecko będzie najładniejsze i najzdolniejsze. Trzeba to zaakceptować i nie męczyć tematu.

czwartek, 27 maja 2010

Gdzie się podziała litera ZET?

W reklamach nie ma w ogóle ZET. Nie wymawia się go! Nie istnieje! Skasowali!
I tak mamy: satankuj energię z orzecha, sobacz naszą ofertę oraz jaka dziś supa. Z innych rzeczy w tym tonie była jeszcze kropla bez kitu (bo DE też się boją).
Jakby tak odświeżyć stare reklamy to byłaby oferta Srembu Sawsze na czasie. ;)

czwartek, 13 maja 2010

Och jak mi siebie szkoda ;)

Dziś post użalający. Lubię się tak nad sobą poużalać raz na miesiąc.

A to, że Bunia jest ponoć skrzywiona w chińskie es i mi pani dochtórka zapowiedziała, że mam z nią popierdalać na rehabilitacje. Myślicie, że to dlatego, że śpiewałam jej często 'Rehab' Amy Winehouse?
Na dodatek ta sama pani dochtórka z oburzeniem przyjęła fakt, że chcę wrócić niedługo do pracy. Zapytała oskarżycielskim tonem ' TO kto będzie jeździł z dzieckiem na rehabilitację?!'. Potem dodała, że rehabilitacja nie zamknie się NA PEWNO w kwocie 1000 złotych.

Druga sprawa, że dzieciak nie chce znać butelki i nie wiem jak ją będą karmili podczas mojego pobytu w pracy. Skubany osesek chce pozostać oseskiem do końca życia. ale nie przechytrzy mnie. Nie dam się!

No i kolejna rzecz. Planuję wrócić do pracy na 6 godzin dziennie, a co za tym idzie mniej zarabiać. Małż na tego niusa zadał mi pytanie, czy naprawdę chcę zarabiać mniej. TAK PRAGNĘ TEGO Z CAŁEGO SERCA!!

poniedziałek, 10 maja 2010

Co tam słychać u mamusi

Telefon do domu rodzinnego. Odbiera matka.
- Hej! I co tam u Was słychać?
- A nic ciekawego.
- Dobrze się czujesz?
- Ja?
- A kto?! Ja?!
- Ja dobrze, ale Zdzisiek Dzienniak umarł
- A ja nie wiem kto to jest.
- No jak nie wiesz? Przecież go znasz. To ten co się tu kręcił.
- Nie mamo, nie znam.
- No jak nie znasz, jak znasz. To ten co tu ostatnio u nas w śmietniku grzebał
- Nie to na pewno nie znam.
- Do czego to doszło, żeby to człowiek na starość po śmietnikach grzebał. Ojciec to mówi, że i my tak skończymy z naszą emeryturą. No ale naprawdę nie kojarzysz Ździśka?
- Nie mamo nie kojarzę.
- To jest tej Teresy co ma trzy córki męża brata teść. (Tu się zawiesiłam, bo przetwarzam konotacje rodzinne).
- Nie mamo nie znam Ździśka!!
- Tak mi mówisz na złość, a na pewno znasz, tylko jak zwykle tak mówisz, bo jesteś złośliwa!

piątek, 30 kwietnia 2010

O Instytucie i nie tylko

No i znowu służba zdrowia.
Trzeba było z Bunią iść do onkologa. Śmierdząca pani pediatra dała nam skierowanie do Instytutu Matki i Dziecka. Po dwóch miesiącach doczekaliśmy się wizyty.
Odstałam swoje w kolejce, a P. poszedł zająć miesce w korytarzu o szerokości 1,5 metra, który to okupowała już setka dzieci, a do każdego dziecka dwójka rodziców. Nie było tam wentylacji, a że niektórzy obywatele nie mają zwyczaju kąpać się częściej niż raz w tygodniu, to fiołkami nie pachniało. Był nawet jeden pan w stanie wskazującym :) Dzięki niemu już po chwili przez ten zaduch wszyscy czuli się jak na bani. 
Ale wracajmy do kolejki... Bunia została zarejestrowana! Kazano nam się zgłosić do pokoju numer 10, tzn. czekać aż nas poproszą.  Kilka dni wcześniej Pani przez telefon powiedziała, że będzie przyjęta w pokoju numer 11. Czekałam zatem między tymi dwoma pokojami nasłuchując, czy aby nas nie wyczytują. I tak minęły dwie godziny. W końcu się wkurzyłam i postanowiłam działać i zglosić, że już wszyscy przeszli, a my dalej czekamy. P. twierdził, że to nienajlepszy pomysł, bo piguła nam nic nie powie. Na szczęście było inaczej i okazało się, że karty Buni nie ma ani w pokoju 10, ani w pokoju 11. A tak w ogóle to nasza kolejka już przeszła, bo czytali nas dawno temu w pokoju 31!

czwartek, 22 kwietnia 2010

Wiosenne postanowienia

Postanowiłam się trochę odchudzić po tej ciąży. Póki co wpieprzam ile wlezie, ale na szczęście waga zjeżdża w dół. To pewnie dlatego, że jestem matką oseska, który to bierze sobie co mu tam potrzeba. Poza tym nie wpierdalam kolacji. To też coś znaczy. Inna sprawa, że ja kolacji to już od paru lat nie jadam (chyba, że znajomi przyjdą, albo gdzieś pójdę).
Zaczęłam też ćwiczyć. Wprawdzie nie intensywnie, tylko co drugi dzień taki krótki zestaw ćwiczeń.
Co roku mam takie wiosenne postanowienia, a potem nic z tego nie wychodzi. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej ;) Czytając blog hanki-pisanki, jest to naprawdę ciężka sprawa, gdyż jedzenie to moje hobby.

Takie postanowienia przypomniały mi o tym jak to kiedyś dwóch moich kolegów postanowiło rzucić palenie. Aby odnieść sukces, jeden drugiego miał pilnować. Założyli się, że jak któryś z nich się złamie to drugiemu coś kupi. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ostatecznie stanęło na tym, że przegrany kupi wygranemu karton Sobieskich.

środa, 21 kwietnia 2010

Kwintesencja żałoby

... made in Polsza.
Jak wam się podoba? Tytuł periodyka adekwatny do treści?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Coraz bliżej Iranu

Mogę tylko napisać, że żyjemy w państwie wyznaniowym. Pogrzeb prezydenta poprzedzony był pięcioma mszami pożegnalnymi w ciągu dwóch dni.
Przeginka.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

wtorek, 6 kwietnia 2010

Polska Be - odc. 2

A propos Polski B, znajomy opowiadał mi taką oto historię:

Osoby występujące:

Dziadek
Pan Doktor

Pewnego dnia jednego starszego pana rozbolała noga. Chodził tak z tą obolałą kończyną przez dłuższy czas, po czym uznał, że tak się nie da i zapisał się do lekarza.
Pan Doktor: - Proszę pokazać nogę
Dziadek wyciąga świeżą umytą nóżkę z gumiaka
Pan Doktor: - No jakiś obrzęk jest. Proszę pokazać drugą, muszę mieć porównanie.
Dziadek: - Ależ panie doktorze! Ja się przygotowałem na badanie tylko tej jednej nogi!

poniedziałek, 29 marca 2010

Polska Be

Polska to nie tylko kraj, jaki pokazują w serialach z czystymi oknami, ładnymi samochodami, szczęśliwymi rodzinami i rumianymi buźkami malych dzieci. To również (a może i przede wszystkim) kraj bohaterów popularnego niegdyś serialu dokumentalnego "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym". Szanowni czytelnicy mogą tego nie wiedzieć, gdyż widzą pewnie tylko klawiaturę i główną stronę "Pudelka", a w przypływie ambicji "Gazeta.pl". Ewentualnie sobie przypominaja sobie o Polsce B, gdy w tiwi natrafiają na Ekspress Reporterów czy inne sensacje XXI wieku. A tymczasem takie dziwne życie wiedze zapewne 80 % społeczeństwa z dala od wielkich miast.

Ale od początku...
W miniony weekend byłam w odwiedzinach u rodziców. Jakież było moje zdumienie (chwilowe), kiedy to matka oświeciła mnie, że moja ciotka jest po raz kolejny w ciąży. Nie było to dla mnie specjalnym zaskoczeniem, gdyż owa ciotka jest w ciąży średnio raz na 2 lata (na tyle pozwala zdrowy organizm). Jest to jej już 9. ciąża i wychodzi na to, że tego procesu nic nie zatrzyma, gdyż kobieta ta nie zamierza w żaden sposób zacząć kontrolować narodzin kolejnych członków rodziny. Ojciec tej wesołej gromadki też nie jest zbytnio bystry. Oczywiście rodzina ta nie dysponuje żadnymi sensownymi dochodami (jedna słaba pensja oraz zasiłki socjalne na kolejne dzieci). Mieszkają w domu, gdzie do dyspozycji mają jeden pokój z kuchnią. W ten sposób dzieci mogą się przyglądać jak powstają kolejne dzieci ;)
Mimo, iż jestem z nimi spokrewniona, odczuwam wściekłość na tę głupotę. Ludzie ci nie są w stanie niczego zaoferować swoim dzieciom. Nie interesują się nimi zbytnio, a na wszelkie próby uświadomienia reagują agresją. Jakiś czas temu moja matka postanowiła zrobić szkolenie z metod naturalnego planowania rodziny, a raczej z braku skuteczności tych metod. Zapytani o dalsze plany macierzyńskie kazali się 'odpierdolić'. Problem w tym, że potem oczekują pomocy ze strony całej rodziny, bo przecież dzieciom nikt nie odmówi.
Najlepszym przykładem stanu rozwoju intelektualnego jest dialog pomiędzy moją matką a rzeczoną ciotką.
- M., a ty w ciąży to znowu nie jesteś? - pyta moja matka
- Nie. Skąd Ci to przyszło do głowy?
- A, bo przytyłaś jakoś. (nie wiem jak matka to zauważyła, bo ciotka jest gruba na maxa) A okres to kiedy miałaś? - matka drąży temat dalej
- Będzie jakoś z pięć miesięcy temu.

Zgadnijcie co było za cztery miesiące...

poniedziałek, 22 marca 2010

Zasrany obowiązek ;)

Na starość będę zrzędzącą dziadówą. Mam już pierwsze objawy.

Objaw pierwszy: ganianie po parku gównażerii za wyrzucanie śmieci w trawę (albo coś, co zaraz będzie trawą jak tylko słońce się pojawi), w sytuacji gdzie co 5 metrów stoi kosz na śmieci. Ostatnio podniosłam taki śmieć i dogoniłam delikwentkę, a potem zmusiłam do osobistego wrzucenia do kosza!! Nawet obiecała poprawę :)

Objaw drugi: zwracanie uwagi właścicielom psów, aby sprzątali po swoich pupilach. Z psiarzami jest gorzej niż ze śmieciarzami. Nie uważają, że zgarnięcie kupy to ich obowiązek. Za nic nie potrafią zrozumieć, że to ich (że tak powiem) zasrany obowiązek! A potem ja przywożę na kółkach wózka cały ten shit do chałupy.

Jedna pani uargumentowała moją uwagę tym, że przecież dookoła jest pełno innych śmieci, które się nie utylizują i w zw. z tym nie będzie po psie sprzątała i basta! Jeżeli macie pomysł co takiej delikwentce odpowiedzieć to proszę o podpowiedź.

Dobry znak jest taki, że spotkałam też kilka osób, które po swoich pieskach posprzątały i korona im z głowy nie spadła. Widocznie kupa ich psa się "nie utylizuje".

poniedziałek, 15 marca 2010

Mina zrzedła

Znowu konflikt z małżem (coś ostatnio za często). Mniejsza o to kto ma rację, bo każde z nas uważa, że jego racja jest ważniejsza - jak w "Dniu Świra". Inna rzecz mnie nurtuje bardziej, nasze stanowiska podczas sprzeczek.
Z jednej strony P. W trakcie kłótni  zachowuje się jakby mu wszystko wisiało. Nie patrzy na mnie, tylko w telewizor. Tezy wygłasza ze stoickim spokojem. Od czasu do czasu jego twarz zdobi tylko cyniczny uśmiech. Wtedy wygłasza jakąś złośliwość, o której wie, że mnie dotknie.
Z drugiej strony ja. Gotująca się z emocji. Od załamania po wściekłość. Krzyczę i rzucam przedmiotami. Małż mówi, że zachowuję się jak psychopatka-furiatka.
Ciekawe co to oznacza? Czy ja jestem za bardzo zaangażowana? A może nie ma w nim emocji? Po nim wszystko spływa jak po kaczce. Czyżby coś się wypaliło z jego strony?
Po awanturze on sobie poszedł spać, a ja przepłakałam pół nocy.

wtorek, 9 marca 2010

O reklamach...

Dziś będzie o dzieciach w reklamach.
Ja rozumiem, że dzieci oferują produkty dla dzieci, ale po kiego grzyba wrzucać nieletnich do reklamy bulionu czy też papieru toaletowego? A zapach do kibla? Czy to też domena dzieci? Czy to one kupują te produkty? Na dodatek nie można zrozumieć co też ten gówniarz gada, bo dykcja u takiego jaka jest wszyscy wiedzą. Jak słyszę dzieciaka wykrzykującego "a kto zgadje jaka dziś supa?" to mnie szlag trafia.
Czekam tylko na reklamę Niquitin albo Żubra z udziałem naszych milusińskich.

poniedziałek, 8 marca 2010

Nieporządek publiczny

Nosz kurwa!! Czy w przychodni zdrowia nie można umawiać ludzi na konkretną godzinę?!
Chciałam iść z Bunią na przegląd (wizytę kontrolną po 3. tygodniach). Baba mówi mi zblazowanym tonem, że mamy przyjść o godzinie 10.30, ale skoro pierwszy raz to mamy być wcześniej, bo dzieciaka trzeba zarejestrować.
Przyjechałam więc na 10.00. Baby wykonały swoją rejestracyjną pracę w 3 minuty, nie paliły się zresztą do tej roboty. Osesek zważony, zmierzony. Poszłam zatem do poczekalni i pytam się ludzi na którą są umówieni do dr W. Wszyscy na 10.30. Kto pierwszy ten lepszy. No to ja się pytam proszęjawas czy nie lepiej zapisać ludzi na konkretną godzinę? Nie! Bo to państwowa służba zdrowia i muszą coś wymyślić, żeby wkurwić.
dr W spóźniła się pół godziny (słowem nie zająknęła się na temat przeprosin za spóźnienie). W tak zwanym między czasie, osesek się obudził i darł, że chce jeść, a mnie ani w głowie wywalanie cyca na forum publicznym. Zamiast szybko załatwić sprawę to spędziłam tam 1,5 godziny, z czego wizyta trwała 15 min.
p.s.
dr W. wyglądała jakby spierdoliła z wysypiska, albo z kloszardziej imprezy.
p.s. 2
dzięki Bogu, że Bunia klocka nie postawiła, bo to jeszcze byłby dodatkowy kłopot :(

czwartek, 4 marca 2010

Prison Break

Pojawiły się u mnie pierwsze objawy deprechy związanej z siedzeniem w domu. Moja rozrywka to spacer w pobliskim parku. Gdy nie ma dużego mrozu to nawet i z półtorej godziny trwa. Każdy dzień taki sam - czyli w domowym więzieniu. Na dodatek z małżem konflikt.
- Chciałabym iść na 2 godziny do sklepu - mówię do P.
- OK - po czym dodaje - Pójdę dziś zapłacić rachunki i zanieść matce rzeczy do prasowania, a ty może się prześpij.
No to idę spać skoro tak. Budzę się za godzinę, a tu rachunki nie zapłacone, rzeczy do prasowania nie zaniesione.

A mogłam iść w tym czasie zrobić coś konstruktywnego. Na przykład wyjść z domu bez dziecka :(  Małż powiedział, że jakbym chciała to bym coś porobiła. A tak to pewnie mi się nie chciało!

wtorek, 2 marca 2010

Spotkanie

Jak obiecałam tak też czynię.
Parę lat temu organizowałam spotkanie ze światowej sławy filozofem i ekonomistą. Aula, w której odbywało się całe szoł pękała w szwach. Zainteresowanie przekroczyło moje wszelkie wyobrażenia.
Kiedy tak czekałam wraz z tłuszczą na przybycie gościa honorowego, w tłumie pojawiła sie osoba nie pasująca do całej reszty słuchaczy wystrojonych w garnitury i nowe wypastowane buty.
Pod ścianą stał sobie dziadek w starym prochowcu. W ręku dzierżył mały pamiętający czasy PRL-u notesik. Wiecie o jaki chodzi? Taki, co to miał napis BRULION na okładce i był robiony z makulatury (albo ze szmat - cholera wie). Kiedyś wszystkie zeszyty uczniowskie wyglądały tak samo. Okładka była w kolorze brudnioniebieskim, brudnozielonym lub szaro-brązowym. Zajęta usadzaniem ludzi na swoich miejscach nie zaprzątałam sobie głowy dzieduszką, bo co też on może chcieć w takim miejscu. Kiedy jednak wszyscy siedzieli już grzecznie w auli, czekając na punkt kulminacyjny programu, znowu zwróciłam uwagę na starszego pana. Z wyglądu podobny do Kapuścińskiego, ale jakiś taki mały i cichy. Zachowywał się tak jakby się gdzieś chciał przyczaić. Zaczęłam się bezczelnie gapić. On to czy nie on? Długo biłam się z myślami, aż w końcu postanowiłam zagaić. Jeżeli to nie on, to najwyżej odeśle mnie jak wariatkę.
- Przepraszam czy pan Kapuściński?
- Tak :)
- Bardzo lubię Pana książki. Zwłaszcza "Imperium" i "Cesarza".
- Bardzo mi miło
- A co Pan tu dziś robi?
- Czekam na mojego starego przyjaciela A.T.
- Jest gościem honorowym tego spotkania. Pracuję w firmie, która zaprosiła go dziś na specjalny odczyt. Może Pan wejdzie na salę?
- O nie, wolałbym poczekać i się osobiście przywitać.

I tak sobie czekaliśmy razem miło gawędząc. A na koniec rozmowy K. poprosił mnie o adres, obiecując przysłanie swojej książki z dedykacją. Jego 'brulion' pełen był bazgrołów zapisanych bez ładu i składu. Od razu pomyślałam, że niemożliwością jest odnaleźć się w tym chaosie notatek. Jednakże chyba on potrafił to odszyfrować, bo za trzy tygodnie dostałam listem poleconym książkę z dedykacją. Niestety miesiąc później autor już nie żył.

piątek, 26 lutego 2010

Sprawa pana K.

Edytuję ten wpis juz z tydzień. Co się zabieram za pisanie, to Bunia się zaczyna wydzierać. Widocznie ma coś przeciwko moim wypowiedziom na temat biografii Kapuścińskiego. Być może też dała mi czas do namysłu. Być za czy przeciw?
Sama się zastanawiałam czy można kogoś odzierać z prywatności, gdy główny bohater nie może w żadnen sposób się już bronić. Z drugiej strony może niepotrzebnie umieściliśmy K. na piedestale? No bo co złego w tym, że trochę podkolorował, skoro pisał pięknie i ciekawie? Jednakże reportaż powinien być odwzorowaniem rzeczywistości. Postanowiłam się zapytać kilku osób, które go znały co sądzą na ten temat.

Grupa podzieliła się na dwa obozy. Jedni twierdzą, że to zniewaga pisać o Nim w ten sposób. Odzierać z prywatności. Najgorszym jednak zarzutem ich zdaniem było rzekome fantazjowanie Ryśka. On poprostu miał tendencje do wyolbrzymiania, poza tym w taki sposób widział świat. Jeżeli widzał łąkę pełną półmetrowej trawy, to w jego oczach chaszcze miały ze dwa metry. Niemniej nie należy drukować informacji o jego romansach, bo godzi to w jego żyjącą przecież jeszcze żonę.
Inni twierdzą, że niezależnie od dyskusji należy bronić wolności słowa i biografię należy publikować oraz rozpowszechniać bez żadnej cenzury. Wszak żyliśmy w świecie cenzury prewencyjnej przez 50 lat!
Chyba jestem bliska temu drugiemu zdaniu i po kilku tygodniach zażartej dyskusji w mediach okazało się, że biografię opublikowano. Ja się cieszę. A jak ktoś się nie zgadza, to jest łatwe rozwiązanie. Można przecież tego nie czytać...

A już w następnym odcinku opis mojego spotkania z Ryszardem Kapuścińskim!!

poniedziałek, 22 lutego 2010

Odsyłam do kolegi

Na dziś polecam tekst Gryzipiórka o realiach pracy w mediach - do poczytania tu:  Karawan Błaznów

niedziela, 21 lutego 2010

A co to kogo obchodzi?

Miałam już nic nie pisać o ciąży, macierzyństwie i takich tam przeżyciach... ale zobaczyłam wczorajsze Wysokie Obcasy i tekst pt. Jak naprawdę wygląda kobieta po urodzeniu dziecka?
To mi przypomniało o kilku ważnych kwestiach, które mnie w ostatnim czasie nurtowały i dalej zresztą męczą moją mózgownicę.
Zachodząc w ciążę dowiedziałam się, że moje ciało nie jest już moją sprawą. Mało tego! Bezprowrotnie utraciłam już prawo do samej siebie.

Każdy o moim ciele chętnie dyskutował, dotykał i pytał o różne (czasami intymne) rzeczy. Ile przytyłam, czy mogę pokazać brzuch, a czy mam rozstępy (bo jak byście nie wiedzieli nikt ze znajomych ich nie ma!), no i najgorsza sprawa - dotykanie bez pytania.
Gdy na spotkaniu towarzyskim sięgnęłam po szklankę z colą usłyszałam, że nie powinnam pić takich rzeczy. Od razu posypały się pytania sugerujące odpowiedź: Ale nie chodzisz chyba do fast-foodów?  Tak jakbym nie potrafiła sama o siebie zadbać. Często też inne matki chętnie mi wykładały co powinnam jeść, a czego nie. Pewnie by umarły gdyby się dowiedziały, że w ciąży byłam dwa razy w McDonaldzie, a na początku paliłam i piłam (wtedy jeszcze nie wiedziałam o moim "błogosławionym" stanie).
Oprócz tych wszystkich nakazów i zakazów pojawiła się presja powrotu do formy po ciąży. Na jednym z takich spotkań kolega opowiada mi o naszej wspólnej znajomej. "Wiesz Wiśka tak mało przytyła. Przez dziewięć miesięcy przybyło jej tylko 8 kilo. A teraz jest miesiąc po porodzie i nic nie widać - wróciła do swojej wagi." Oczywiście połknęłam haczyk i niestety poddałam się presji. Przerażona bardzo uważałam na to co jem, żeby nie przytyć zbytnio, no bo przecież jak ja się będę później prezentowała.

Wiecie co? Teraz jestem cztery tygodnie po porodzie i wcale nie wyglądam jak sprzed ciąży!! I na dodatek gówno wam do tego!!

p.s.
Już słyszę te pełne potępienia głosy, że pewnie to napisałam dlatego, że mam depresję, albo źle wyglądam.
Muszę was rozczarować -  ani jedno, ani drugie. Wyglądam i czuję się jak świeżo upieczona mama :)

środa, 17 lutego 2010

Podróż tam i z powrotem

Pisałam kiedyś na blogu o koledze spracy o ksywie MaK. Ostatnio przypomniała mi się śmieszna anegdota z jego udziałem.
Otóż kiedyś jechaliśmy pociągiem Intercity do Poznania na jedną z konferencji.
Każdy ma ze sobą rzeczy, za które jest odpowiedzialny. Ja trzymam pieczę nad strojami dla lachonów (hostess), koleżanka pilnuje dokumentów i biletow, a MaK pilnuje laptopa.
Wsiadamy do pociągu MaK od razu ładuje lapsa na górną półkę. Stacja Poznań-Główny robimy wysiadkę.
Ogarniam wzrokiem czy wszystko jest. Ja swój stuff mam, koleżanka papiery dzierży w dłoni, a obok nas idzie uśmiechnięty kolega, który NIE TRZYMA w ręku laptopa.
- Gdzie komputer? - pytam spanikowanym głosem
- Jak to gdzie? Ty masz!- odpowiada zadowolony kolega
- Ja nie mam. Laptop to była twoja broszka!! - odpowiadam spoglądając na odjeżdżający w dali pociąg, którym jechaliśmy.
Wszystkich nas zalewa zimny pot, bo oprócz straty sprzętu, pociągiem pojechały wszystkie prezentacje na konferencję. Impreza jutro, a my zostaliśmy z niczym tj. bez najważniejszej rzeczy!
Na szczęście koleżanka jest przytomna i idziemy do informacji PKP dowiedzieć się dokąd pojechał ten  pociąg. Mamy pecha. Intercity międzynarodowe - do Berlina. :(

Na szczęście udało się skontaktować z kierownikiem pociągu i namierzyć nasz sprzęt. W całym tym zamieszaniu szczęściem było to, że MaK położył sprzęt na półce, nie nad swoją głową, a nad miejscem pasażerki z naprzeciwka. Nikt tym samym lapsa nie ukradł, bo wszyscy potencjalni chętni myśleli, że to jej. A komputer po szczęśliwej podróży do Berlina i z powrotem trafił w nasze ręce.

Dwa tygodnie później garnitur MaK-a odbył podobną podróż i nie wysiadł z nami we Wrocławiu. ;)

wtorek, 9 lutego 2010

Zmierzchomania i Zło

Przedwczoraj w "Panoramie" powiedzieli, iż w Rybniku zostało zorganizowane spotkanie o nazwie "Zmierzchomania". Nie jest to jednak zlot fanów Roberta P. ;) Jest to spotkanie katoli podczas którego będą ostrzegali przed groźnyjm wpływem zafascynowania wampirami i wilkołakami. Tak jakby normalni ludzie nie potrafili odróżnić prawdziwego życia od książkowej fikcji. No chyba, że uważają parafian za wyjątkowych gamoni. A tak na marginesie, to chyba ksiądz proboszcz nie czytał książki i nie wie, że tam propagują czystość przedmałżeńską.

Zmieniając temat ostatnio oglądałam na "Ale Kino" film pt. Zło. Taka byłam wkurzona podczas jego oglądania, że aż mnie ciarki przechodziły. Oczywiście film mi się podobał. Raz, że był szwedzki (mam słabość do języka i w ogóle do skandynawii). Dwa, że był bardzo dobrze nakręcony. Na dodatek to wszystko zostało nakręcone na podstawie autobiograficznej książki Jana Guillou "Zło".
Gorąco polecam!

piątek, 5 lutego 2010

Obalamy mity

To już chyba ostatni wpis z cyklu "powiem wam drogie dziatwy co ciocia Tradycja u konowałów widziała".
A więc widziała, że kobiety mają bardzo słabą pamięć. Już kilka godzin po porodzie potrafią krytykować inne rodzące, że "za mocno się drą" i że "przecież to nie takie straszne". Ja tam pamiętam, że stękanie pomagało mi przetrwać skurcze, ale jak ktoś lubi cierpieć w milczeniu to jego sprawa. Taka osoba powinna pogadać ze scjentologami ;)
Personel (składający się z kobiet w 100%) też jakoś jest uodporniony na cierpienie drugiego człowieka.
Stwierdzam zatem, że baby z łatwością zapadają na znieczulicę i powszechna opinia o wrażliwości płci pięknej jest nieprawdziwa.

czwartek, 4 lutego 2010

Galeria ciekawych postaci

Oprócz wrednego personelu w szpitalu spotkałam też bardzo ciekawą galerię postaci - pacjentów.
Będzie w kolejności odwrotnej, bo to jest jak lista przebojów.
#3
Gadzi język
Kobieta, która spędziła na oddziale patologii ciąży (leżałam tam tydzień czasu razem z GJ) dosyć długi czas i uzurpowała sobie prawo do wygłaszania wszelakich mądrości na korytarzu i poszczególnych salach chorych. Najlepiej jej wychodziło oczywiście straszenie biednych pacjentek - nowicjuszek. W kółko powtarzała jakie to fatalne skutki ma badanie u doktora X, jak strasznie boli podawanie kroplówki (zwłaszcza oksytocyna) oraz jak fatalnie skończył się dzisiejszej nocy poród u jednej z Pań (ona i dziecko prawie przypłacili to życiem). Oczywiście część dziewczyn po rewelacjach sprzedawanych przez GJ chodziła zielona ze strachu, a przed wejsciem do gabinetu ordynatora wręcz zapierała się rekami i nogami o framugę.
#2
Gaduła
Non stop wydzwaniała do domu i do znajomych z wieściami odnośnie porodu. Najczęściej dzwoniła jednak do swojego syna powtarzając to samo zdanie 10 razy. Syn udawał, że nie słyszy jak matka mu powtarza, że jutro jednak musi iść do szkoły. Problem polegał na tym, że kobieta nie potrafiła sklecić porządnie zdania i cały czas powtarzała "weź no ten... tego... no... ta..." i tak wyglądał cały dialog. Trzeba nie lada inteligencji odbiorcy, żeby zrozumieć o co babie chodzi.
#1
Lamparcica - ABSOLUTNY HIT!
Pani, która przechadzała się po korytarzu w ponętnym zestawie szlafrok w lamparta + różowe kapcie z puszkiem. Spotkałam ją w łazience, do której wyszła w czasie porodu... na fajka. Z tego stresu postanowiła zajarać w kiblu (przypomniały mi się stare, dobre czasy liceum). Oczywiście w czasie kiedy byłam tam tylko ja i Lamparcica do toalety wpadła pielęgniara pytając z groźną miną CZY KTOŚ TU PALI?! na co dyplomatycznie odpowiedziałam, że "ja nie!" Żeby nie było, że bezpośrednio ją zakablowałam ;)

środa, 3 lutego 2010

Dirty Jobs

Zacznę od tego że nie ma czegoś takiego jak "rodzić po ludzku".  Tzn. jest na kartkach uczonych książek, w kolorowych czasopismach, na łamach dzienników i na stronach internetowych. Ale w szpitalach NIE MA!

Mój poród (a właściwie poród Buni - czyli potomki) odbył się bez większych nieprzyjemności. Należy jednak wziąć pod uwagę, że wykupiłam sobie pojedynczą salę (500 złotych na preferencyjnych warunkach)  i indywidualną opiekę położnej (1000 złotych). Jednakże z powodu komplikacji dane mi było spędzić w szpitalu prawie dwa tygodnie.
W tym czasie mogłam sobie spokojnie chłodnym okiem poobserwować stosunek personelu do pacjentów.

Ja rozumiem, że odpowiadanie na te same pytania w kółko może być nużące i denerwujące.
Ja rozumiem, że odbieranie porodu to jest "brudna robota", której nie powstydziłby się Mike Rowe i pewnie nie pokazują tego na Discovery, bo to jest aż za brudna robota.
Ja rozumiem, że obserwowanie substancji wydzielanych przez ludzki organizm w momencie skrajnego wysiłku może być odstręczające.
Ale przecież nikt nie zmusza Pań pracujących na porodówce do wykonywania tej pracy. Czy naprawdę trzeba wyzywać i poniżać kobiety za to, że zdarzyło im się wymiotować w czasie porodu? Przecież ponoć jest to naturalny odruch organizmu. Czy naprawdę kobieta, która pobrudziła krwią pościel w czasie wydawania na świat dziecka musi być wyzywana od flej i obrzucana podobnymi inwektywami?
Zaznaczam, że ja byłam tylko obserwatorem - nie bezpośrednim uczestnikiem takich sytuacji.

Niesmak jednak pozostał...

piątek, 29 stycznia 2010

I'm back...

... tylko nie mam czasu się odezwać.
Powiłam małego oseska, który to teraz wraz z mlekiem matki zjada czas.
Wiecej skrobnę jak się ogarnę. A jest o czym.
Wystarczył tydzień w szpitalu, żeby zaobserwować różne różności społeczno-socjologiczno-psychologiczne.
Znowu się będę wymądrzać ;)

czwartek, 14 stycznia 2010

Nie taki diabeł straszny

Stres przedporodowy udziela się wszystkim, ale najbardziej chyba małżowi. Codzienne muszę też odbierać 4-5 telefonów z zapytaniem czy to już. :/

Siedzimy sobie ostatnio z małżem przy śniadanku i widzę, że on jakis taki niezadowolony. Nie odzywa się do mnie i jak zwykle, gdy coś go wkurza,  na pytania odpowiada zdawkowo. Myślę sobie, że ktoś tu jest bardziej foszasty niż kobita w ciaży. I pewnie znowu się o coś na mnie obraził. Ciągnę go za język, ale nie jest skory do wypowiedzi. Ale przecież ja się tak łatwo nie poddaję i mogłabym pracować dla KGB na przesłuchaniach!! W końcu P. przyznaje się, że ma problemy w pracy i efektem tych problemów może być jej utrata. Na co ja wybucham śmiechem, a P. wywala gały. Myśli, że dostałam pomieszania zmysłów, a ja po prostu się ucieszyłam. W końcu jak się uspokoiłam to wyznałam, iż taka utrata pracy to byłaby niezła sprawa dla niego. Przecież nic tak nie mobilizuje do zmiany a w jego przypadku to może być tylko na lepsze. Oczywiście z troski o mnie, nic by mi nie powiedział tylko chodził taki wkurzony. A ja głupia bym myślała, że to przeze mnie.

Tak więc drodzy panowie: proszę otwarcie mówić co wam na sercu leży, bo wykończycie swoje partnerki nerwowo.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

W służbie korporacji

PROLOG
Gadamy sobie z A. na gg.
Narzeka, że zleceniodawcy mu nie płacą. Zadzwonił do jednej z redakcji, co by się upomnieć o należną zapłatę. Tam uprzejmie go informują, że pieniądze zostały wysłane w ubiegłym tygodniu. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że przecież nie podał im jeszcze swojego numeru konta. ;)

To mi przypomina o setkach sytuacji z którymi miałam do czynienia w mojej obecnej pracy. Moja firma znana jest z tego, że nie płaci ludziom na czas. Ci którzy są zatrudnieni na stałą umowę o pracę i stałe umowy o dzieło otrzymują wynagrodzenia tak jak Pan Bóg przykazał. Pozostałych robi się w balona. Mówi im się, że nie dostarczyli kopii dowodu osobistego albo nie wypełnili formularza z danymi osobowymi albo nie zrobili badań albo nie podpisali rachunku albo że nie dostarczyli numeru konta. Nawet mam teorię, że specjalnie wymyślili stosy dokumentów, aby potem mieć wymówkę, dlaczego pieniądze nie wypłynęły.
Jestem osobą, która zleca roboty na zewnątrz i do której potem wydzwaniają ludzie, że pieniędzy nie widzieli.
Jakiś czas temu w imieniu firmy poprosiłam prezentera jednej ze stacji radiowych, aby poprowadził galę wręczenia nagród. Wszystko super. Stawka wynagrodzenia ustalona. Oczywiście muszę sama sporządzić i zadbać o to, by gość podpisał stosowne w naszej firmie dokumenty. Żeby było trudniej ich kształt i treść zmienia się co 2-3 miesiące, bo wtedy łatwiej o pomyłkę. No więc wszystko już mam: wzór umowy, kwestionariusz osobowy wypełniony, rachunek przygotowany. Gość się podpisał na 3(!) egzemplarzach. Zaniosłam do płac - a tu ZONK! Dokumenty są złe, bo własnie wprowadzili nowe zapisy odnośnie ochrony praw autorskich. Poprzednie zapisy były nieaktualne. Muszę wszystko przygotować od nowa. Niestety nie mam już możliwości osobistego kontaktu z gościem, wysyłam mu więc wszystko pocztą z prośbą o ponowne wypełnienie. Tym razem jest wszystko ok. Dzwoni do mnie po dwóch tygodniach gdzie jego pieniądze. To ja mu mówię, że najpewniej pójdą na koniec miesiąca, wtedy kiedy "idą" wszystkie przelewy. Dla pewności dzwonię do księgowości, a tam mi mówią, że dokumentów jeszcze nie widzieli. I znowu zaczynam dochodzenie. W płacach dokumenty były, ale muszą zostać podpisane przez kierownika mojego działu, następnie przez dyrektora działu, a potem przez jednego z prezesów (a najlepiej przez dwóch). Wszystko przy dobrych wiatrach potrwa ok. tygodnia.
W końcu odszukuję "moje" dokumenty. Krążą po firmie juz tydzień, a mam dopiero dwa podpisy. No trudno się mówi, muszę odczekać kolejny tydzień, bo prezesi na urlopie. W międzyczasie dzwoni do mnie gwiazda radia i grozi mi, że jak nie dostanie pieniędzy to zadzwoni do prezesa firmy i mu nawymyśła. Oczywiście jak się dodzwoni to ja stracę pracę. Zasada jest taka: kieronictwo udaje, że nie widzi, jak ludzie są robieni w balona. Pewnie sami ustalili, żeby nie płacić żadnemu kontrachentowi na czas, ale oficjalnie udają, że nic nie wiedzą.
Prezes naszej firmy jest jak B16 nieosiągalny dla śmiertelników, a pracownicy muszą umawiać się na audiencje. Wtedy wyznaczany jest dla nich czas - np. od 11.15 do 11.20. Jest duże prawdopodobieństwo, że prezio osobiście uściśnie rękę takim szczęśliwcom!

EPILOG
Prezenter dzwonił do mnie jeszcze kilkakrotnie z różnymi inwektywami i nie byłam mu w stanie wytłumaczyć dlaczego nie ma pieniędzy na koncie. No bo jak? Miałam mu powiedzieć, że pracuję w chu..wej firmie, która oszukuje pracowników i zleceniobiorców? Albo, że to nie moja wina? Przecież tego człowieka to g. obchodzi. Ja mu zlecałam robotę to ja powinnam dopilnować, aby dostał zapłatę.
Dopilnowałam. Już po trzech miesiącach miał swoją należność na koncie!

sobota, 9 stycznia 2010

Wpływ czasu ;) na gusta Polaków

U sąsiadów balanga. Wraz z upływem czasu zmienia się gust.
Najpierw leci Michael Buble i jakieś inne dżezy

...a za 3 godziny...

 w żyłach płynie kreeeeew
bo do taaaanga trzeba dwooojga

piątek, 8 stycznia 2010

W blokach startowych

Ostatnio zaniedbałam bloga i rzadko piszę, ale też tak po prawdzie mówiąc nie ma o czym.

Z pracowych niusów:  Byłam zanieść (mam nadzieję już ostatnie) zwolnienie. Menago ucięła sobie ze mną "przyjacielską" pogawędkę podczas której opisała, jak się świetnie bawiła na sylwestrze w modnym, lansiarskim, warszawskim klubie.
Hitem była wypowiedź jak to martwiła się, że będzie musiała się bawić z bydłem, które nie zarezerwowało loży (bo ona oczywiście zrezerwowała). Na szczęście nie sprzedawali miejsc dla 'bydła'. Aż nie mogłam wyjść z podziwu, że ta kobieta siebie nie słyszy. W niczym nie przypomina tej prostej, fajnej dziewczyny, którą kiedyś poznałam. Spojrzałyśmy na siebie z K. i każda z nas w środku się zaśmiała, że z menago teraz sie zrobiła taka pańcia.

Po świętach znowu przytyłam, więc ostatnio na kolację jabłko, a sytuacjach wilczego apetytu jabłko i jogurt z płatkami.

Teściowa codziennie dzwoni i w kółko powtarza to samo. Nie ma konieczności, żeby P. brał urlop w pracy, skoro ma teraz tyle obowiązków. Ona przyjdzie zamiast niego i będzie się dzieckiem opiekować.
Na 'dzień dobry' muszę przeganiać towarzystwo. Pewnie potem jak przyjdzie co do czego to nie będzie chętnych do pomocy!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Chojrak - tchórzliwy pies

Widzieliście taką bajkę o Chojraku na Cartoon Network. Otóż tytułowy bohater jest ciagle wydygany, ale mimo tego panicznego strachu raz po raz ratuje swoją panią z różnych opresji. Jestem dokładnie taka jak ten pies.
W mojej głowie kłębią się tysiące myśli. Od euforycznych po fobie. Z jednej strony to bym już chciała być po i żeby to małe stworzenie w końcu się pojawiło na świecie. Z drugiej zaś, jak tylko dopadają mnie bóle i jakieś skurcze, to sobie myślę, żeby to jeszcze nie było TO. Ogarnia mnie paniczny strach. Nie przed bólem, ani przed tym małym człowiekiem. To jest strach przed okazywaniem własnych słabości. Ktoś mnie zobaczy w sytuacji całkowitej bezbronności, tego jak sobie nie radzę z własnym ciałem. Będę skazana na łaskę (częściej niełaskę) obcych ludzi. W związku z tym nieźle jestem wydygana. :(
Sportowcy mają trenerów, którzy ich wspierają na treningach i zawodach, a także przemawiają do rozumu, że 'dadzą radę'.
Ja poproszę jednego takiego trenera na porodówkę - może być ten gość od Małysza!