piątek, 30 kwietnia 2010

O Instytucie i nie tylko

No i znowu służba zdrowia.
Trzeba było z Bunią iść do onkologa. Śmierdząca pani pediatra dała nam skierowanie do Instytutu Matki i Dziecka. Po dwóch miesiącach doczekaliśmy się wizyty.
Odstałam swoje w kolejce, a P. poszedł zająć miesce w korytarzu o szerokości 1,5 metra, który to okupowała już setka dzieci, a do każdego dziecka dwójka rodziców. Nie było tam wentylacji, a że niektórzy obywatele nie mają zwyczaju kąpać się częściej niż raz w tygodniu, to fiołkami nie pachniało. Był nawet jeden pan w stanie wskazującym :) Dzięki niemu już po chwili przez ten zaduch wszyscy czuli się jak na bani. 
Ale wracajmy do kolejki... Bunia została zarejestrowana! Kazano nam się zgłosić do pokoju numer 10, tzn. czekać aż nas poproszą.  Kilka dni wcześniej Pani przez telefon powiedziała, że będzie przyjęta w pokoju numer 11. Czekałam zatem między tymi dwoma pokojami nasłuchując, czy aby nas nie wyczytują. I tak minęły dwie godziny. W końcu się wkurzyłam i postanowiłam działać i zglosić, że już wszyscy przeszli, a my dalej czekamy. P. twierdził, że to nienajlepszy pomysł, bo piguła nam nic nie powie. Na szczęście było inaczej i okazało się, że karty Buni nie ma ani w pokoju 10, ani w pokoju 11. A tak w ogóle to nasza kolejka już przeszła, bo czytali nas dawno temu w pokoju 31!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz