poniedziałek, 29 marca 2010

Polska Be

Polska to nie tylko kraj, jaki pokazują w serialach z czystymi oknami, ładnymi samochodami, szczęśliwymi rodzinami i rumianymi buźkami malych dzieci. To również (a może i przede wszystkim) kraj bohaterów popularnego niegdyś serialu dokumentalnego "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym". Szanowni czytelnicy mogą tego nie wiedzieć, gdyż widzą pewnie tylko klawiaturę i główną stronę "Pudelka", a w przypływie ambicji "Gazeta.pl". Ewentualnie sobie przypominaja sobie o Polsce B, gdy w tiwi natrafiają na Ekspress Reporterów czy inne sensacje XXI wieku. A tymczasem takie dziwne życie wiedze zapewne 80 % społeczeństwa z dala od wielkich miast.

Ale od początku...
W miniony weekend byłam w odwiedzinach u rodziców. Jakież było moje zdumienie (chwilowe), kiedy to matka oświeciła mnie, że moja ciotka jest po raz kolejny w ciąży. Nie było to dla mnie specjalnym zaskoczeniem, gdyż owa ciotka jest w ciąży średnio raz na 2 lata (na tyle pozwala zdrowy organizm). Jest to jej już 9. ciąża i wychodzi na to, że tego procesu nic nie zatrzyma, gdyż kobieta ta nie zamierza w żaden sposób zacząć kontrolować narodzin kolejnych członków rodziny. Ojciec tej wesołej gromadki też nie jest zbytnio bystry. Oczywiście rodzina ta nie dysponuje żadnymi sensownymi dochodami (jedna słaba pensja oraz zasiłki socjalne na kolejne dzieci). Mieszkają w domu, gdzie do dyspozycji mają jeden pokój z kuchnią. W ten sposób dzieci mogą się przyglądać jak powstają kolejne dzieci ;)
Mimo, iż jestem z nimi spokrewniona, odczuwam wściekłość na tę głupotę. Ludzie ci nie są w stanie niczego zaoferować swoim dzieciom. Nie interesują się nimi zbytnio, a na wszelkie próby uświadomienia reagują agresją. Jakiś czas temu moja matka postanowiła zrobić szkolenie z metod naturalnego planowania rodziny, a raczej z braku skuteczności tych metod. Zapytani o dalsze plany macierzyńskie kazali się 'odpierdolić'. Problem w tym, że potem oczekują pomocy ze strony całej rodziny, bo przecież dzieciom nikt nie odmówi.
Najlepszym przykładem stanu rozwoju intelektualnego jest dialog pomiędzy moją matką a rzeczoną ciotką.
- M., a ty w ciąży to znowu nie jesteś? - pyta moja matka
- Nie. Skąd Ci to przyszło do głowy?
- A, bo przytyłaś jakoś. (nie wiem jak matka to zauważyła, bo ciotka jest gruba na maxa) A okres to kiedy miałaś? - matka drąży temat dalej
- Będzie jakoś z pięć miesięcy temu.

Zgadnijcie co było za cztery miesiące...

poniedziałek, 22 marca 2010

Zasrany obowiązek ;)

Na starość będę zrzędzącą dziadówą. Mam już pierwsze objawy.

Objaw pierwszy: ganianie po parku gównażerii za wyrzucanie śmieci w trawę (albo coś, co zaraz będzie trawą jak tylko słońce się pojawi), w sytuacji gdzie co 5 metrów stoi kosz na śmieci. Ostatnio podniosłam taki śmieć i dogoniłam delikwentkę, a potem zmusiłam do osobistego wrzucenia do kosza!! Nawet obiecała poprawę :)

Objaw drugi: zwracanie uwagi właścicielom psów, aby sprzątali po swoich pupilach. Z psiarzami jest gorzej niż ze śmieciarzami. Nie uważają, że zgarnięcie kupy to ich obowiązek. Za nic nie potrafią zrozumieć, że to ich (że tak powiem) zasrany obowiązek! A potem ja przywożę na kółkach wózka cały ten shit do chałupy.

Jedna pani uargumentowała moją uwagę tym, że przecież dookoła jest pełno innych śmieci, które się nie utylizują i w zw. z tym nie będzie po psie sprzątała i basta! Jeżeli macie pomysł co takiej delikwentce odpowiedzieć to proszę o podpowiedź.

Dobry znak jest taki, że spotkałam też kilka osób, które po swoich pieskach posprzątały i korona im z głowy nie spadła. Widocznie kupa ich psa się "nie utylizuje".

poniedziałek, 15 marca 2010

Mina zrzedła

Znowu konflikt z małżem (coś ostatnio za często). Mniejsza o to kto ma rację, bo każde z nas uważa, że jego racja jest ważniejsza - jak w "Dniu Świra". Inna rzecz mnie nurtuje bardziej, nasze stanowiska podczas sprzeczek.
Z jednej strony P. W trakcie kłótni  zachowuje się jakby mu wszystko wisiało. Nie patrzy na mnie, tylko w telewizor. Tezy wygłasza ze stoickim spokojem. Od czasu do czasu jego twarz zdobi tylko cyniczny uśmiech. Wtedy wygłasza jakąś złośliwość, o której wie, że mnie dotknie.
Z drugiej strony ja. Gotująca się z emocji. Od załamania po wściekłość. Krzyczę i rzucam przedmiotami. Małż mówi, że zachowuję się jak psychopatka-furiatka.
Ciekawe co to oznacza? Czy ja jestem za bardzo zaangażowana? A może nie ma w nim emocji? Po nim wszystko spływa jak po kaczce. Czyżby coś się wypaliło z jego strony?
Po awanturze on sobie poszedł spać, a ja przepłakałam pół nocy.

wtorek, 9 marca 2010

O reklamach...

Dziś będzie o dzieciach w reklamach.
Ja rozumiem, że dzieci oferują produkty dla dzieci, ale po kiego grzyba wrzucać nieletnich do reklamy bulionu czy też papieru toaletowego? A zapach do kibla? Czy to też domena dzieci? Czy to one kupują te produkty? Na dodatek nie można zrozumieć co też ten gówniarz gada, bo dykcja u takiego jaka jest wszyscy wiedzą. Jak słyszę dzieciaka wykrzykującego "a kto zgadje jaka dziś supa?" to mnie szlag trafia.
Czekam tylko na reklamę Niquitin albo Żubra z udziałem naszych milusińskich.

poniedziałek, 8 marca 2010

Nieporządek publiczny

Nosz kurwa!! Czy w przychodni zdrowia nie można umawiać ludzi na konkretną godzinę?!
Chciałam iść z Bunią na przegląd (wizytę kontrolną po 3. tygodniach). Baba mówi mi zblazowanym tonem, że mamy przyjść o godzinie 10.30, ale skoro pierwszy raz to mamy być wcześniej, bo dzieciaka trzeba zarejestrować.
Przyjechałam więc na 10.00. Baby wykonały swoją rejestracyjną pracę w 3 minuty, nie paliły się zresztą do tej roboty. Osesek zważony, zmierzony. Poszłam zatem do poczekalni i pytam się ludzi na którą są umówieni do dr W. Wszyscy na 10.30. Kto pierwszy ten lepszy. No to ja się pytam proszęjawas czy nie lepiej zapisać ludzi na konkretną godzinę? Nie! Bo to państwowa służba zdrowia i muszą coś wymyślić, żeby wkurwić.
dr W spóźniła się pół godziny (słowem nie zająknęła się na temat przeprosin za spóźnienie). W tak zwanym między czasie, osesek się obudził i darł, że chce jeść, a mnie ani w głowie wywalanie cyca na forum publicznym. Zamiast szybko załatwić sprawę to spędziłam tam 1,5 godziny, z czego wizyta trwała 15 min.
p.s.
dr W. wyglądała jakby spierdoliła z wysypiska, albo z kloszardziej imprezy.
p.s. 2
dzięki Bogu, że Bunia klocka nie postawiła, bo to jeszcze byłby dodatkowy kłopot :(

czwartek, 4 marca 2010

Prison Break

Pojawiły się u mnie pierwsze objawy deprechy związanej z siedzeniem w domu. Moja rozrywka to spacer w pobliskim parku. Gdy nie ma dużego mrozu to nawet i z półtorej godziny trwa. Każdy dzień taki sam - czyli w domowym więzieniu. Na dodatek z małżem konflikt.
- Chciałabym iść na 2 godziny do sklepu - mówię do P.
- OK - po czym dodaje - Pójdę dziś zapłacić rachunki i zanieść matce rzeczy do prasowania, a ty może się prześpij.
No to idę spać skoro tak. Budzę się za godzinę, a tu rachunki nie zapłacone, rzeczy do prasowania nie zaniesione.

A mogłam iść w tym czasie zrobić coś konstruktywnego. Na przykład wyjść z domu bez dziecka :(  Małż powiedział, że jakbym chciała to bym coś porobiła. A tak to pewnie mi się nie chciało!

wtorek, 2 marca 2010

Spotkanie

Jak obiecałam tak też czynię.
Parę lat temu organizowałam spotkanie ze światowej sławy filozofem i ekonomistą. Aula, w której odbywało się całe szoł pękała w szwach. Zainteresowanie przekroczyło moje wszelkie wyobrażenia.
Kiedy tak czekałam wraz z tłuszczą na przybycie gościa honorowego, w tłumie pojawiła sie osoba nie pasująca do całej reszty słuchaczy wystrojonych w garnitury i nowe wypastowane buty.
Pod ścianą stał sobie dziadek w starym prochowcu. W ręku dzierżył mały pamiętający czasy PRL-u notesik. Wiecie o jaki chodzi? Taki, co to miał napis BRULION na okładce i był robiony z makulatury (albo ze szmat - cholera wie). Kiedyś wszystkie zeszyty uczniowskie wyglądały tak samo. Okładka była w kolorze brudnioniebieskim, brudnozielonym lub szaro-brązowym. Zajęta usadzaniem ludzi na swoich miejscach nie zaprzątałam sobie głowy dzieduszką, bo co też on może chcieć w takim miejscu. Kiedy jednak wszyscy siedzieli już grzecznie w auli, czekając na punkt kulminacyjny programu, znowu zwróciłam uwagę na starszego pana. Z wyglądu podobny do Kapuścińskiego, ale jakiś taki mały i cichy. Zachowywał się tak jakby się gdzieś chciał przyczaić. Zaczęłam się bezczelnie gapić. On to czy nie on? Długo biłam się z myślami, aż w końcu postanowiłam zagaić. Jeżeli to nie on, to najwyżej odeśle mnie jak wariatkę.
- Przepraszam czy pan Kapuściński?
- Tak :)
- Bardzo lubię Pana książki. Zwłaszcza "Imperium" i "Cesarza".
- Bardzo mi miło
- A co Pan tu dziś robi?
- Czekam na mojego starego przyjaciela A.T.
- Jest gościem honorowym tego spotkania. Pracuję w firmie, która zaprosiła go dziś na specjalny odczyt. Może Pan wejdzie na salę?
- O nie, wolałbym poczekać i się osobiście przywitać.

I tak sobie czekaliśmy razem miło gawędząc. A na koniec rozmowy K. poprosił mnie o adres, obiecując przysłanie swojej książki z dedykacją. Jego 'brulion' pełen był bazgrołów zapisanych bez ładu i składu. Od razu pomyślałam, że niemożliwością jest odnaleźć się w tym chaosie notatek. Jednakże chyba on potrafił to odszyfrować, bo za trzy tygodnie dostałam listem poleconym książkę z dedykacją. Niestety miesiąc później autor już nie żył.