czwartek, 29 października 2009

Małe bum

Hazbend od kilku tygodni mocno zachwala jazdę autobusem do pracy. Po pierwsze, bo to jest na drugim końcu miasta i nie musi się tłuc samochodem. A po drugie jedzie ok. 40-50 min. i nie musi się przesiadać. Dzień po tym jak zachwalał luksusy nie jeżdżenia autem (zero nerwów na pogodę, na korki i na innych kierowców) w autobus, którym jechał małż uderzył samochód. Dokładnie w to miejsce, w którym siedział. Na szczęście nic mu się nie stało, musiał się jednak przesiąść do innego autobusu, gdyż ten nie nadawał się do dalszej jazdy.
Siedzi więc sobie chłopina tuż za kierowcą (jego ulubione miejsce) i wsiada dziadówa, która z miejsca wykrzykuje do boguduchawinnego kierowcy CO TO JEST? GDZIE JEST POPRZEDNI AUTOBUS? ILE MOŻNA CZEKAĆ?!
Kierowca zdezorientowany robi minę w stylu "Ajdontnoł" lub raczej "Łotdefak?!" Dziadówa siada obok hazbenda i dalej ujada swoje. To jej malż wyjaśnia, że poprzedni autobus miał wypadek i on w nim jechał.
Uspokoiła się na jakieś 10 min., ale ponieważ nie widzi w moim mężu swojego poplecznika to zmienia miejsce.
Na następnym przystanku wsiada młody koleś i zaczyna tą samą gadkę co dziadówa tylko dodaje wymachy łapami i na dodatek wrzeszczy głośniej, żeby wszyscy w autobusie słyszeli jego żale.  Ujada tak przez conajmniej 5 przystanków. Kiedy sie uspokaja, zajmuje w końcu jakieś bezpieczne miejsce.
Dwa przystanki dalej wsiada kanar. I co się okazuje? Że awanturnik nie ma biletu i jedzie na gapę.
Ludzie to są niezłe bezczele, co?

środa, 28 października 2009

W autobusie

Lubię komunikację miejską. Można zobaczyć i usłyszeć ciekawe rzeczy.

Ona i on
Ona: - Ładna pogoda dziś, co?
On: - Ładna.
Ona: - Ciepło dziś, nonie?
On: - Nonie.
Ona: - Ale przytulna pogoda dziś, prawda?
On: - Prawda.
Ona: - A co czytasz?
On: - Gazetę
Ona: - A to wyborcza jest? (Gazeta otwarta jest na pierwszej stronie i ja z daleka widzę wielki tytuł i jaka to gazeta).
On: Tak wyborcza.
Ona: - I co tam ciekawego piszą?
On: - Eeee, nic takiego.

Pewnie jakby przestała gadać to by coś przeczytał. :D

poniedziałek, 26 października 2009

Scenariusze sci-fi

Dziś z cyklu "Hity z archeo" zapraszam do przeczytania historii o Mak-u.
Mak pracował ze mną przez ponad trzy lata i spokojnie mógłby być narratorem w cyklu filmów "opowieści niesamowite". Oczywiście zanim go dobrze poznałam, to do głowy mi nie przyszło, że Mak może być autorem "Twilight Zone" czy innej serii "Po tamtej stronie" - notabene są to fajne seriale sf. No bo czy facet w wieku 30-40 lat, który ma żonę i dwójkę dzieci byłby w stanie opowiadać takie dyrdymały?
Zaczęło się łagodnie. Od opowiadań o podbojach miłosnych. Ciężko było w to uwierzyć biorąc pod uwagę aparycję jegomościa (postura misia uszatka, wyraz twarzy a'la Dexter, ale nie ten kryminalny tylko ten z Laboratorium Dextera i elipsoidalna głowa jak u Lolka). No ale cóż, być może jakaś pani uległa czarowi Mak-a. Pomysłałam sobie, czemu miałabym facetowi nie wierzyć? Może rzeczywiście ma jakiś urok i działa na niektóre kobiety?
Potem historie zaczynały nabierać rumieńców, aż osiągnęly status absurdu. A oto przykłady:
#1
Mak w młodości miał całe ciało pokryte tatuażami, ale miał problem ze znalezieniem pracy, więc pojechał do Niemiec, gdzie wszystkie zostały usunięte przy pomocy zabiegów laserowych. Dziś nie ma po nich nawet pojedynczej blizny.
#2
Latał kiedyś we Francji na paralotni, ale zawadził o druty wysokiego napięcia i uległ poważnemu wypadkowi. Przez tę kontuzję spędził w tamtejszych szpitalach 3 lata, ale też dzięki temu uzyskał obywatelstwo.
#3
Wychowywał się niedaleko Wrocławia, a jego rodzina mieszka tam od pokoleń. Po zakończeniu wojny uciekajacy Niemcy pozostawili po sobie wiele cennych zdobyczy w tym klucz do bursztynowej komnaty... Zgadnijcie kto go ma?
#4
Gdy w pokoju żywo dyskutowaliśmy o rasach psów i ich właściwościach, to okazało się, że nikt inny jak tylko Mak jest w aktywnym działaczem w związku kynologicznym. ;D

Historii było znacznie więcej i szkoda miejsca, aby wszystkie przytaczać, dodam jedynie, iż w pewnym momencie zwróciłam koledze uwagę, że nie ma doczynienia z kompletnymi idiotami i że opowiadanie tych wszystkich historii obraża mój intelekt. Nie zrozumiał przesłania i dalej opowiadał te swoje dyrdymały, a ja kilka innych osób mamy co wspominać.

Czy ktoś mi może wyjaśnić czemu niektórzy ludzie robią to sobie i innym?

Coś do ramówki

No i niestety znowu się okazuje, że polsza = miernota. TVP nadała nowy serial, własnej produkcji, trzymając się zasady, że w naszym kraju tematyka klerykalna to nieskończona kopalnia pomysłów. I tak oprócz "Plebanii" i "Ojca Mateusza" (nie jest to nasz krajowy koncept, ale za to chętnie zaczerpnięty z zagranicznego serialu, który liczy sobie już ze 20 wiosen) na ekranie pojawiły się "Siostry", czyli jak pisze dystrybutor opowieść o pięciu zwariowanych zakonnicach, które zawsze chcą pomagać ludziom.
Ma się rozumieć, że tłuszcza w naszym kraju nie interesuje się niczym, jak tylko barwnym życiem duchownych i parafian. Bo w naszym kraju nie ma innych ludzi - nie-parafian znaczy się.  Oglądalność jest, więc trzeba kombinować jakież to produkcje w tej tematyce da sie wymyślić. I oto jako wybawca narodu polskiego służę pomocą i dobrym słowem. Może dostanę jakąś nagrodę z KRRiTV, za wypełnianie misji.
Ogłaszam zatem konkurs na najlepsze pomysły związane z tematyką kościelną., a sama pozwalam sobie na kilka propozycji:
1. Ministranci - reality szoł z konkursami, a wśród nich: najdźwięczniejszy dzwoneczek, dostojne podawanie wina, wyścig z opłatkami,
2. Przygody wesołego papieża - serial familijny,
3. Szkoła biskupów - musical z udziałem gwiazd estrady,
4. Bielanki - program o modzie.

Czekam na Państwa dalsze propozycje :D

piątek, 23 października 2009

Frustracja małego człowieka

Ojciec jako wzorowy dziadek często wracając z pracy odbiera moją siostrzenicę z przedszkola.
We wtorek, gdy jechali razem do domu małej zebrało się na pierwsze utyskiwania charakterystyczne dla człowieka po przejściach.
- Nie lubię Ady*
- Ale dlaczego? Coś ci zrobiła?
- Nie... po prostu mnie wkurwia.
- Nie wolno tak mówić! Kto cię nauczył takiego brzydkiego słowa?!
- Ty dziadku... no i tata też tak mówi.

*- koleżanka z przedszkola

wtorek, 20 października 2009

Ukrywam się

Nawiązując do posta gryzipiórka też coś napiszę odnośnie telefonów od operatora. A wiec dzwoni taki jeden do mnie kilka dni temu, żeby mi zaproponować super ofertę przygotowaną "speszalli 4 U'. Specjalnie dla mnie znaczy się! Od razu mówię, że nie jestem zainteresowana, ale Pan po drugiej stronie jest niewzruszony i mi tłumaczy, że za dodatkowe 20 zeta będę miała 100 minut więcej itp. Ja mu na to, że nie dziękuję, a ten od nowa swoje. Na szczęście coś Pana rozłączyło i nie musiałam mu tłumaczyć, że mam dwa telefony i ten jeden, to jest taki dodatkowy. Myślę sobie, że mam go z głowy, a tu się okazuje, że niestety nie.
Mijają dwa tygodnie, a i codziennie ktoś dzwoni do mnie uparcie z ery, a ja nie odbieram i się przed nimi ukrywam.
Chyba muszą mieć zanotowaną na koncie pięciokrotną odmowę - inaczej się nie liczy.

piątek, 16 października 2009

SWP

Dziś będzie o męskim odpowiedniku PMS, który może się zdarzać znacznie częściej niż u kobiet.
Jest to Syndrom Wkurwienia Przedobiadowego - w krócie SWP.
Hazbend w ramach odchudzania nie zabiera ze sobą do pracy żadnego jedzenia, gdyż uważa, że nie będzie się obżerał jakimiś tam kanapkami. Stosuje tę zasadę odkąd w ub. roku schudł 16 kg i tego się trzyma. No teraz prezentuje się niczego sobie - atleta w pełnej krasie. :D
Kłopot zaczyna się jak tylko wpada do domu, bo od progu jest wkurwiony. Nawet 15-minutowe czekanie na posiłek wydaje mu się ogromną męczarnią i poświęceniem. Nie muszę chyba dodawać szanownym czytelnikom, że w związku z tym jestem głównym odbiorcą SWP.
No więc wpada ostatnio jaśnie wielmożny Pan Małżonek do domu - akurat kończę robić obiad. Nie byle jaki obiad - makaron orrecchiette z pomidorami i krewetkami. Mówię, że obiad będzie za 15 min. Hazbend niczym nieskrępowany kroi sobie na szybko 4 (może nawet 5) kromek chleba i wyżera je na szybko z pasztetem. Pytam się czy nie może kwadrans poczekać? W odpowiedzi wydał z siebie jakieś burki przypominające warczenie psa znad miski. W efekcie makaron zjadłam sama :(
Najlepsze przydarzyło się jednak wczoraj. Mądrala jak zwykle nie zabrał nic ze sobą do pracy. Po czym w ciągu dnia okazało się, coś się zesrało i miał dużo roboty. W związku z tym nie dosyć, że nic nie zeżarł (myślałem, że w ciągu dnia pójdę do spożywczaka) to jeszcze po wyjściu z pracy leciał na łeb na szyję po mnie, bo jechaliśmy na zajęcia szkoły rodzenia i z obiadu dupa. Jako dobra żona kupiłam hazbendowi w kiosku Prince Polo XXL, które miało go udobruchać. Niestety nie podziałało, bo Małż już był mega wygłodzony i tym samym wkurwiony. Po wyjściu ze szkoły zaproponowałam więc zajechanie do jadłodajni. I tu był mój kolejny błąd. Hazbend dostał małą porcję jedzenia (mniejszą niż moja) i był jeszcze bardziej wkurwiony. Oddałam częśc mojej porcji, ale i tak pod nosem coś tam powtarzał, że zdzierstwo i że go oszukali (ja płaciłam) . No i co? Nie jest to męski PMS? Hehehehehe.

czwartek, 15 października 2009

Względność zakresu obowiązków

Dziś będzie historia z przeszłości. Pewnie ją podzielę na kilka części, bo jest co opowiadać.
A więc... kilka ładnych lat temu pracowałam w pewnym, wówczas jeszcze dobrze prosperującym wydawnictwie. Praca była fajna, ludzie super - tylko dochody na słabym poziomie. Zaczęłam więc oglądać się za inną robotą.
I tak trafiłam pod skrzydła J. z którą miałam okazję kiedyś współpracować i całkiem dobrze nam wtedy szło. Była mną zachwycona i w kółko słyszałam "ochy i achy" pod moim adresem. Nie powiem, żeby to nie łechtało mojej próżności ;)
Tak więc zaczynam pracę w nowym miejscu i widzę, że J. nie może tu żyć bez swojej koleżanki O. (którą też znam z poprzedniego miejsca pracy) i każdą decyzję z nią konsultuje. Oczywiscie O. w związku z tym traktuje wszystkich pracowników J. jak swoich i wydaje im różne polecenia. Ich słuszność często daleka jest od zdrowego rozsądku.  W końcu po miesiącu czy nawet dwóch przyszedł czas na mnie. O. wysyła mi maila, że mam jej przygotować jakieś tam prezentacje i to PILNIE.  No to ja jej grzecznie odpisuję, że wprawdzie zajmowałam się tym kiedyś (w poprzedniej pracy), ale w tej mam już nowy, inny zakres obowiązków. I oczywiście jak będzie taka potrzeba to jej pomogę, jednakże w chwili obecnej jestem zajęta moimi podstawowymi obowiązkami.
Za 5 min. e-mail od O.:
"Nie interesuje mnie, że jesteś zajęta. Jeżeli ja Cię o coś proszę to masz to wykonać!"
Moja odpowiedź:
"Bardzo mi przykro, ale dziś Ci nie pomogę. Będę potem miała kłopoty, bo mam do zrobienia wiele rzeczy, za które będę rozliczana."
Wydaje mi się, że O. robi próbę sił, na ile może mi wejść na łeb. Ma pracowników swojego działu, którzy powinni się tym zajmować. Sugeruje jej zatem, że lepiej będzie jak któryś z jej pracowników się tym zajmie. Wydaje mi się, że zrobią to z lepszym efektem.
Niestety J. jest nieobecna w biurze i nie mam jak się skonsultować co robić.
Po dwóch godzinach J. wraca do biura i od razu wzywa mnie do swojego gabinetu razem z inną koleżanką z pokoju. Jestem uradowana, bo pewnie będzie chciała wyznaczyć jasno, kto ma jakie obowiązki w tym dziale. Przemówienie jest skierowane tylko do mnie, więc pewnie ta druga osoba jest zaproszona jako publika.
J.: - Widziałam twoją korespondencję z O. i bardzo mi się nie podoba. (no cóż ja sądzę tak samo) W ogóle to jesteśmy z ciebie bardzo niezadowolone. (my to znaczy kto? ja król, czy kto?!).
Masz bezwzględnie wykonywać polecenia O.

Ja: - Czy to znaczy, że mam przejmować obowiązki działu handlowego? A co z moimi podstawowymi obowiązkami ? Jeżeli mam coś "swojego" do zrobienia, to jaka jest kolejność wykonywania czynności? Co ma być priorytetem?

J.: - Nie zadawaj głupich pytań!

Ja: - Wolałabym po prostu wiedzieć co jest najważniejsze. Potem może się okazać, że czegoś nie dopilnowałam.

J.: - Tak jak już powiedziałam, jesteśmy z ciebie bardzo niezadowolone!
(W środku zaczynam się gotować i jest mi wstyd przed koleżanką, która, już teraz jestem tego pewna, została zaproszona jako publika na ten pokaz)

Ja: - To jak to się ma do tego, że nie dalej jak 3 dni temu mówiłaś, że jesteś bardzo zadowolona z efektów mojej pracy? Mówiłaś jeszcze, że projekt, który prowadziłam samodzielnie wyszedł na piątkę...

J. : - Pomyliłam się!
(W tym momencie zaczynają mi drżeć stopy i ręce)

Ja: - Skoro tak... to jest proste wyjście z tej sytuacji. Po prostu zwolnij mnie. Nie będziemy się obydwie męczyć.

J.: - Ty mi nie będziesz mówić, co mam robić!

I tak zaczął się mój koszmar, który trwał blisko 2 lata.

środa, 14 października 2009

Co z tym dźwiękiem?

Wczoraj o 23.25 TVP 2 nadała całkiem ciekawy film pt. "Pora umierać". Ja wiem, że sam tytuł już zniechęca i trąci martyrologicznym przesłaniem, ale oglądało się dosyć przyjemnie i mimo powolnego tempa film był wciągający. Niestety nie dotrwałam do końca, gdyż hazbend zaczął coś tam dziąsłować, że jutro wstaje do pracy i żebym miała litość.
No to miałam litość i wyłączyłam tiwi.
Zrobiłam to bez żalu, bo nie rozumiem jak to możliwe, że mamy cyfrowy obraz, efekty 3D/4D i inne gówna, a nikt nie potrafi popracować nad dźwiękiem w polskim filmie. Żeby usłyszeć dialogi ustawiałam głośność na maxa, ale za to zegar, który miał tykać tylko w tle, pobudził pewnie wszystkich moich sąsiadów.
Za dźwięk w polskim kinie ktoś powinien iść siedzieć... albo jeszcze lepiej... powinni powołać komisję śledczą w tej sprawie!
p.s.
Pies z filmu grał wyśmienicie.

niedziela, 11 października 2009

Kiedy można macać kobietę

Umówiłam się z dawno niewidzianą koleżanką. Będzie jakiś rok, jak się ostatnio spotkałyśmy. Zmieniła miejsce zamieszkania, więc jadę obczaić gdzie teraz urzęduje. Nie zdążyłam powiedzieć 'Cześć', a ta już mnie maca po brzuchu. No to ja ją 'bach' za cycka. Odskoczyła jak oparzona i z oburzeniem w głosie wrzeszczy "no co ty?!". To jej mówię: - Myślałam, że to taki nowy styl powitania i macamy się po ciele bez uprzedzenia :)
- Ale ty jesteś w ciąży!
- I to na pewno daje przyzwolenie na bezkarne łapanie mnie za brzuch bez pytania...

piątek, 9 października 2009

Spłata raty z procentem na minusie

Powinno to być pod etykietką 'job', ale bliżej do etykietki 'z życia wzięte'. Pomaga nam w pracy od czasu do czasu chłopak na zlecenie. Niestety niezbyt często, bo menago jest za tym by oszczędzać, więc dzwonimy po niego tylko wtedy, kiedy to niezbędne i absolutnie ostateczne.
Moja firma znana jest również z tego, że niechętnie płaci ludziom na czas. Zawsze się znajdzie przeszkoda - oczywiście natury formalnej - aby nie zapłacić pracownikom w terminie.

A to umowa jest źle sporządzona (choć wg. draftu zamieszczonego w intranecie), a to brakuje kopii legitymacji takiego pracownika (najczęściej są to studenci), a to w końcu ginie rachunek wystawiony na takiego delikwenta (tu już przyczyny nie potrafię wyjaśnić).

Tym razem chłopak czekał długo na kasę i zaczął narzekać, że chce wyjechać na wakacje i bardzo by mu się te pieniądze przydały. W takich sytuacjach ratuję chłopaka i przelewam mu ze swojego konta kasę. Ustalamy, że jak tylko weźmie skądś napływ gotówki to mi odda. Do tej pory nie było problemów z taką praktyką.
Mija miesiąc, a 'student' nie odzywa się. Postanawiam w końcu upomnieć się o kasę. Chłopak nie odpowiada. Mija kolejny miesiąc. Głupio mi, ale znowu się upominam. 'Student' odezwał się, że firma nie przelała mu jeszcze kasy. Mówię mu, żeby wyjaśnił sprawę, bo wszystkie dokumenty były złożone i powinien dostać wynagrodzenie 15. lub 30 dnia miesiąca. Mijają dwa tygodnie. Ja kasy cały czas nie mam. Na dodatek robi się nieciekawie, bo i u mnie już krucho z funduszami. Wysyłam sms'a (nie mam odwagi zadzwonić po własne pieniądze - dupa ze mnie nie windykator). 'Student' odpisuje, że już za chwileczkę już za momencik. I tak znowu mijają dwa tygodnie...
W końcu wczoraj nie wytrzymałam i piszę mu, że już ostatecznie musi mi przelać kasę niezależnie od tego, czy firma mu zapłaciła czy nie. Nawet zastanawiam się czy jakoś to argumentować - w stylu, że mi są potrzebne juz te pieniądze, bo mam nóż na gardle w kwestii finansów. Decyduję się jednak tego nie robić. Czy muszę się komuś tłumaczyć, że ma mi oddać moją kasę?
Patrzę dzis na stan konta... Są moje pieniążki są! Pomniejszone o 10 złotych. Pal licho te dyche, ważne że w końcu oddał. Ale się trzeba namęczyć!

Aha i piosenka na dziś (nie jest to łatwa muzyka w stylu Kylie):

czwartek, 8 października 2009

Menago do budki suflera

Zebranie pracowników działu (czyli murzyny, nasz menago i dyrektor działu) z dyrektorem wydawniczym. Dyr. wydawniczy stwierdził, że chce nas poznać lepiej. To miło z jego strony, bo do tej pory żaden z dotychczasowych szefów nie interesował się kto co robi w molochu.
Od razu należy zaznaczyć, że menago nie lubi gdy któraś z nas się odzywa bezpośrednio do kogoś z dyrekcji. Jeszcze by się okazało, że mamy jakąś wiedzę i co wtedy?
Jednakże dyr. wyd. był bardzo dociekliwy i postanowił z każdym pracownikiem porozmawiać osobiście.

D.W.: - Proszę zatem, niech każdy z was coś o sobie opowie. Jak długo tu pracuje, czym się zajmuje...

I tu patrzy w kierunku K.
K.: - Pracuję tu ponad dwa lata - bla bla bla - w tym miejscu K. wymienia zakres swoich obowiązków.

D.W.: - Czy musisz robić coś ponad swoje obowiązki? W sensie prace fizyczne?

K.: - No tak. Wtedy kiedy jest 'szybka akcja' muszę się zabierać za robotę organizacyjno-fizyczną i rzucam to, co mam do zrobienia w ramach swoich obowiązków.

D.W.: - A jakbyś miała to określić procentowo, to ile czasu ci zajmuje praca wynikająca z obowiązków, a ile robienia czegoś dodatkowego?

K. zaczyna się plątać, bo nie chce powiedzieć, że jak jest sprawa pilna to 100% swojego czasu musi poświęcić jakimś robotom, które powinien wykonywać ktoś inny. A nie chce powiedzieć, bo się boi, że potem Menago zmyje jej głowę i zatruje życie. Używa więc odpowiedzi wymijających czyli 'Trudno to jednoznacznie określić'.

Nagle niewiadomo po co, nie pytana głos zabiera menago i już potem kontynuuje wypowiedź za K.
I tak wygląda każde spotkanie.

A teraz najlepsze. Dyrekcja się pyta mnie o rzecz związaną z moją działalnością i w momencie gdy mija ten ułamek sekundy, kiedy biorę oddech ani się oglądam, a tu mówi już menago.

I co robić w takiej sytuacji? Kłócić się przy kimś, że teraz moja kolej na wypowiedź? A może zacząć przekrzykiwać. Tak wtedy na pewno wyjdę na profesjonalistkę ;)

Menago powinna pracować jako sufler w teatrze.

środa, 7 października 2009

wtorek, 6 października 2009

Prymityw

Głupio się do tego przyznać, bo na ogół ludzie tego publicznie nie robią... ale co mi tam. Po raz pierwszy doznałam uczucia zazdrości i zawiści. Do tej pory te prymitywne uczucia były mi zupełnie obce. Tak! Ale teraz trzeba to przyznać oficjalnie i głośno. Jestem zazdrosna i zawistna! Ale od początku...
Wczoraj gadka-szmatka na gg z dziewczynami z pracy.
B. waha się czy odejść, bo dostała super kontrpropozycję finansową z naszej cudownej firmy i teraz rozpatruje czy stąd spierdalać, czy też nie.

W związku z tym K. też chce podwyżki i zmiany stanowiska. I tu się zaczyna problem w mojej głowie, bo czemuż to a czemuż nie można było zrobić przewrotu, kiedy to nawoływałam, żebyśmy cuzamen do kupy się zebrały i pogadały z Menago o traktowaniu nas jako poważnych pracowników. Wtedy ani jedna, ani druga moja koleżanka nie była skora do rozmowy z naszą przełożoną. B. powiedziała, że się takiej rozmowy normalnie w życiu boi, a K. powiedziała, że ma to w dupie. Kiedy jednak podjęłam kwestię z naszą wielką Panią K. (K. jak kierownik ma się rozumieć) to obydwie spuściły głowę i żadna nie pociągnęła tematu.

No i teraz zazdroszczę, gdyż dziewczyny dostaną to czego będą chciały, a ja niestety nie :(
Jestem oczywiście wkurwiona, bo nie uważam, żebym była w jakimś stopniu gorsza i nie zasłużyła na podobne traktowanie. 12 lat doświadczenia, znajomość języka na porządnym poziomie + pracowitość. I co? I gówno! Nic nie dostanę, bo akrat jestem na zwolnieniu, a lada chwila będę na macierzyńskim.
Dodatkowo jestem zła na samą siebie, że się urabiałam po pachy i wszczynałam jakieś głupie dyskusje z Menago.

W odpowiedzi na moje żale dostałam taką oto odpowiedź od przyjaciółki:
Twoja polityka w pracy zawsze bedzie przynosiła takie efekty. Dopóki nie nauczysz sie trzymac jezyka za zebami kiedy trzeba a odzywania wtedy kiedy trzeba. Ale Ty zawsze wierzysz w rowność wolność i braterstwo zamiast zaakceptować, ze ludzie to chuje i jak chcesz cokolwiek ugrać to tez musisz zachowywać się jak chuj. Myslisz, ze awanse to są skutki uczciwej pracy, doświadczenia i kwalifikacji - chuja prawda, przykro mi ale tak nie jest. I nie mysl, że Cię ktoś doceni. Bo ubieganie sie o awans to jest polityka i cwaniactwo i odpowiedni moment - a nie rzetelne porównywanie kompetencji. Jak sie da kogoś dymać to sie go dyma.
Niestety, znam ten ból bo sama jestem cipa i nie potrafię byc tak bezczelna jak na przykład  G.(inna nasza wspólna koleżanka), która gówno umie a zarabia wiecej od nas i popierdala na gratisowe wycieczki.

Tak sobie myślę, że pewnie bym to wszystko w dupie miała, gdyby nie te jebane hormony!

poniedziałek, 5 października 2009

Moja misja zbawiania świata

Niedziela jest od tego, żeby odwiedzać familiadę. No może nie każda, ale raz na jakiś czas wypada się wybrać. Ustalam z moją matką przez telefon, że wpadniemy na obiad. Przy okazji ona mi odpowiada co tam u nich i że moja siostra i cała jej rodzina (mąż i dwójka dzieci) są chorzy na jakieś tam ropne zapalenia gardła czy inne czorty. Proszę ją zatem grzecznie, aby ich nie zapraszała, gdyż nie chcę się zarazić. Przy innej okazji może byłoby mi to na rękę - mogłabym się pobyczyć w domu na chorobowym, ale skoro mam mieć potomka to lepiej się trzymać z dala od czortów różnych.

Wjeżdżamy na parking pod blok rodziców. I cóż oczy moje widzą? Idzie cała ekipa chorobowa w kierunku domu rodzicieli. Nosz kurwa! Przecież ich nie wyproszę, ale dziwne to. Sister mi mówi, że matka ich zaprosiła. No więc jak tylko wchodzę do nich do domu, to mówię do matki, że po co ustalałyśmy, że ma nas nie zapraszać w tym samym czasie skoro ona robi swoje. A ona od razu krzyk, że "jak zwykle rozkręcam awantury". Niestety nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego, bo ktoś tu ze mnie robi głąba i drzemy się w progu na siebie i wychodzi na to, że jestem awanturna, co to nie chcę wspólnie zjeść niedzielnego posiłku.
Usiadłam z dala od tych największych ognisk chorobowych.

Następnie rozmowa idzie w kierunku wyników badań, które matka zrobiła. Okazuje się, że ma bardzo wysoki cholesterol i przy normie 200 ona ma 307. Wiedząc o tym wydrukowałam jej tabelkę co może jeść, a czego nie.

Ja: - No patrz, nie możesz jeść smażonego. Mięso tylko drobiowe. - i tu dodatkowe słowa wyjaśnienia. U starych na obiad od 10 lat są zawsze 3 zestawy obiadowe na zmianę, czyli: schabowy lub mielony odgrzewane w kółko w tym samym tłuszczu, gołąbki z sosem doprawianym mąką i śmietaną oraz kurczak pieczony z dużą ilością oleju bądź smalcu.

M: - Ale my jemy taki obiad, tylko jak wy przyjeżdżacie.

Ja: - Nieprawda. Wy od 10 lat jecie to samo. Może nie pamiętasz, ale o to się kłóciłyśmy w kółko jak tu jeszcze mieszkałam

M: - To w takim razie co ja mam gotować?

Ja: - Nie wiem. Weź książkę kucharską i popatrz.

M: - Ja nie potrzebuję książki kucharskiej, bo umiem gotować. Ty mi nie będziesz mówiła co jak zrobić!

Ja: - Ale masz bardzo wysoki cholesterol i trzeba z tym jakoś zawalczyć.

M: - Ale to jest ten dobry cholesterol!

I w tym miejscu zaczyna się lamentowanie i ględzenie.

M: - Tak! Zgnębcie matkę. Ty zawsze wiesz jak mnie dobić i ciągle przyjeżdżasz i się kłócisz... Najwyżej umrę. A tobie przynajmniej będzie lżej.

I weź tu z taką gadaj. Wszystko wie lepiej. Popatrzyłam w internecie (zdumiewające, że tu można znaleźć wszystko) i wyszło na to, że przy tych wynikach to powinna 'zbić' i dobry i zły cholesterol, gdyż wyniki są bardzo kiepskie.

Stanęło na tym, że wykaz produktów dozwolonych/niedozwolonych wzięła, ale i tak ma to w dupie! Nic nie dała jej do myślenia ubiegłoroczna śmierć siostry, która zmarła na udar (chorobę będącą następstwem złego odżywiania).

Na dodatek moja sister ma depresję i nie wiem jak jej pomóc. Widać, że nie kontaktuje za mocno i leki psychotropowe tylko ją otępiają. Wygląda, delikatnie mówiąc, dziwnie. Nie chce chodzić na żadne psychoterapie. Uważa, że jej to niepotrzebne (oczywiście moja matka ją w tym przekonaniu utrzymuje). A ja mam misję zbawiania świata i w związku z tym wizytę u rodziny przypłaciłam mega dołem i beczeniem do wieczora.

I zadaję sobie pytanie: Czemuż to a czemu urodziłam się w tej głupiej rodzinie? Na pewno zaszła jakaś pomyłka!
Mam nadzieję, że nikogo tu nie zanudziłam, ale gdzieś musiałam zrzucić ten ciężar. Jakby to określiła moja dobra kumpela: aż cud, że przy tej mojej familiadzie nie czeszę się nogami.

sobota, 3 października 2009

Eto modno

Idę do sklepu i mijam gościa, który wygląda tak:

a na bluzie ma napis зто модно! (eto modno!)

piątek, 2 października 2009

Ten opis wygrywa!

Opis kumpla na gg: Chlebowski w mafii, Stokłosa łapownik, Polański pedofil. A ja nic :(
Piszę do niego: - świetny opis
On: - no bo kurcze.. .
Wszyscy okazują się przestępcami,
a ja cienias nawet na gapę nie jeżdżę :(

Rewolucji/rewelacji ciąg dalszy...

W pracy nic się nie wyjaśniło. W związku z tym, że B. odchodzi wczoraj ani Menago, ani Pani Dyrektor nie przyszły do pracy.
Miały z B. pogadać na temat zatrzymania jej w firmie, ale jakoś tak się złożyło, że obydwie wzięły urlop - w tym Menago wzięła na żądanie. Nie ma jak profesjonalne zarządzanie. Jak coś się sypie to najlepiej nie przychodzić, nie rozmawiać, przeczekać i uklepać - może samo się ułoży?
Rozbawiło mnie, że Menago w rozmowie z innym pracownikiem wyraziła swoje zaskoczenie wypowiedzeniem B.
- Ale jak to? Nie chodziło jej chyba o pieniądze? Powiedziałaby coś przecież?!
Nie muszę dodawać, że każda próba nawiązania dyskusji z Menago na temat wynagrodzeń dla naszego działu kończyła się awanturą i argumentami żebyśmy się cieszyli, że nas nie wylali, bo jest bardzo źle (jak bardzo źle, nie potrafiła jakoś nigdy określić).
Dżizas co za czasy, żeby byle kołtuna się bać!

czwartek, 1 października 2009

Trzeba to zobaczyć

Jestem pod bardzo dużym wrażeniem. Filmik długi, ale warto zobaczyć chociaż połowę...