Może od tego, że 2 maja się bardzo źle poczułam tj. kręciło mi się w głowie i zaczęłam rzygać na potęgę. Byłam przekonana, że to zatrucie pokarmowe. 3 maja postanowiłam pojechać do szpitala, co by mi powiedzieli o co kaman. Lekarz powiedział, że "żadna powazna choroba się tak nie zaczyna". W międzyczasie przestałam wymiotować, bo mili panowie z pogotowia podali mi zastrzyk. Tak więc moja wizyta w szpitalu została zakończona odesłaniem mnie do domu z informacją, żebym w razie czego skonsultowała się z neurologiem (tak mi powiedział neurolog, któremu zależało, żeby jak najszybciej wystawić mnie za drzwi). Jeszcze trochę to jego czubek buta pocałował by moją dupę.
Minęło znowu kilka dni, a poprawy ani widu, ani słychu. Dodatkowo zaczęłam widzieć podwójnie, aż musiałam kilkakrotnie pytać się P. czy nie robię zeza.
W końcu udało mi się trafić na lekarza, który się mną przejął i wysłał na rezonans głowy. Oczywiście w niepaństwowej placówce, bo gdzie indziej mnie olewali. Okazało się, że obrazek nie pokazał niczego dobrego. :(
Diagnoza: SM, sclerosis multiplex czyli po Polsku stwardnienie rozsiane.
No i teraz mam doła, bo ilość informacji na temat jest tak chaotyczna i jedyne co się powtarza, to brak miejsc na leczenie :(
:((
OdpowiedzUsuń