piątek, 6 listopada 2009

Wychodne

Wracając do starych czasów kiedy to współpracowałam z J. - jakby ktoś nie wiedział o co chodzi to więcej info znajduje się tu.
J. miała zwyczaj zarzynać fizycznie i psychicznie swoich pracowników. Tzn. coś musiało być zrobione i tyle! Inaczej można było się nastawić na publiczne szykany z jej strony. Inni pracownicy też narzekali, ale nikt z tym nic nie zrobił. Bo przecież można zaskarżyć o mobbing, ale wtedy cierpi głównie pracodawca, a nie konkretna osoba.
Nie interesowało jej ani to, że zorganizowanie imprezy na 500 osób to praca dla większej ilości pracowników, aniżeli trzech; ani tez to, że potrzeba na to czasu (przynajmniej tydzień). Grafik pracowników był tak wypełniony, że trzeba było organizować jedną imprezę za drugą przy tym samym nakładzie osobowym. Doszło do tego, że przy jednej z imprez byliśmy 50 godzin non-stop w pracy. Oczywiście bez jakichkolwiek gratyfikacji. Ciepłego słowa też człowieku nie uwidziałeś. Za to na drugi dzień dostaliśmy opierdol, że jacyś tacy jesteśmy nieprzytomni!

Był to czas, kiedy już na stałe nosiłam przy sobie pismo z wypowiedzeniem. Któregoś dnia postanowiłam, że koniec tego dobrego i dłużej nie zniosę tej męczarni. Mówię do mojej koleżanki (tej która obecnie jest moim menago):
Ja: - Idę złozyć wypowiedzenie! Mam tego serdecznie dosyć!

Koleżanka: - Nie rób tego, ona za chwilę planuje stąd odejść i wtedy będziesz żałowała.

Ja: - Ale ja już dłużej nie zniosę takiego traktowania i zastraszania.

Koleżanka: - Poczekaj jeszcze miesiąc. Jak się nic nie zmieni to wtedy złożysz wymówienie.

Koleżanka miała rację.
Miesiąc później wracamy z konferencji a tam wiadomość na skrzynkach e-mailowych od J. "Z dniem dzisiejszym złożyłam wypowiedzenie. Niestety nie pożegnam się z wami, gdyż macie dziś wychodne".

To wychodne to mi najbardziej przypadło do gustu!

Czas pokazał swe ironiczne oblicze - koleżanka awansowała potem na menago i przejęła od J. styl zarządzania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz